11 Października,
- Pan tez powinien jeszcze spać!
- Nie mogę spać jak mam przeczucie, że jakaś szumowina kręci się po korytarzu!
-Jeszcze raz nazwie mnie pan szumowiną, to oleję fakt, że jest pan nauczycielem, i dyrektorem tej placówki i panu przypierdole!
- O wypowiedź godna szumowiny!
- MEXYK NIEEEEEEEEEEE!
Ale....cofnijmy się trochę...
Dubi dubi duba param pam pam turutauu.....
- Zamilcz i spłoń, gnoju - Hmm...Ładnie to się tak zwracać do własnego telefonu? Chyba nie, ale skoro jest mój...Z resztą nie ważne. Najważniejsze jest to, że wyłaczyłem w końcu ten przeklęty budzik.
Leniwie uniosłem powieki.
Az dziwne, że Luxemburg się nie obudził od tego jazgotu.
Olewając mojego zacnego współlokatora zbliżyłem się do szafy i wyciągnąłem pierwsze lepsze ubrania. Następnie udałem się do łazienki i już po kilku minutach byłem gotowy.
Muszę przyznać, że Lux ma mocny sen.
Zbliżyłem się do jego łóżka. Siłą powstrzymałem się od wydarcia na cały głos 'Kawaiiiiiiiiii~!". No, ale cóż poradzić - jest taki słodki jak śpi!
Strzeliłem mu fotkę komórką i cicho wyszedłem z pokoju. Wszędzie było jeszcze ciemno, ale nie zbyt mnie to dziwiło. Tylko masochista wstaje tak wcześnie.
Przemykałem korytarzami niczym ninja. Ciekawe czy Japonia byłby ze mnie dumny...
Na głośniejsze odetchnięcie pozwoliłem sobie dopiero po ulokowaniu się na dachu szkoły, od wschodniej strony.
- Jeszcze tylko dziesięć minut - szepnałem sam do siebie.
Wschód słońca był naprawdę piękny, pomijając to, że było mi zimno jak diabli.
Z kieszeni wyciągnąłem małą buteleczkę tequilli i skręta wyzebranego od Holandii. Upiłem mały łyk mojego ukochanego trunku. Malutki. Nie chcę być urżnięty w cztery dupy z samego rana i to w dodatku w poniedziałek.
Zapaliłem skręta, zaciągając się mocno.
Taa....Wiem co powie 99% osób. Nie chce byc pijany ale zjarany być mogę. Cóż....Takie życie. A dzień musi być wesoły...Prawda?
Wypaliłem skręta.
Ostrożnie zszedłem z dachu. Wracałem już do pokoju, kiedy dorwał mnie ten niewyżyty sadysta-erotoman, nasz pożal się Boże, Dyrektor.
- Co ty tu robisz tak wcześnie? - podejzliwość wręcz wylawała się z jego twarzy.
- Nic. Oglądałem wschód słońca - usmiechnąłem się przesłodko. - Po za tym "Kto rano wstaje temu pan Bóg daje - po mordzie glanem z półobrotu" - dodałem w myśli - Tak mówią.
Zmróżył te swoje niebieskie ślepia. Podszedł do mnie.
- Chuchnij - rozkazał. Dobra, niech mu będzie. Dobrze że przed wyjściem wziąłem prysznic i umyłem zęby. Zmróżyłem moje piękne oczka i chuchnałem mu w twarz. Ten to ma dziwny fetysz... - Czuć od ciebie alkoholem, szumowino.
- Od pana też, a na pańskim gajerku widnieją resztki czyjejś spermy, ale jakoś nie nazywam pana Puszczalską Dziwką, więc upraszam pana, by nie nazywał mnie pan Szumowiną. - Powiedziałem to tak uprzejmym tonem, a on i tak zrobił się czerwony.
Ha! Ale popatrzył uważnie na klapy swojej marynarki.
"Oh, Diego...Draniu szkoda, że tego nie nagrałeś..."
- Milcz szumowino! Powinieneś być w pokoju - Uuu...Wkurwił się - Powinieneś jeszcze spać!
- Pan tez powinien jeszcze spać!
- Nie mogę spać jak mam przeczucie, że jakaś szumowina kręci się po korytarzu!
- Jeszcze raz nazwie mnie pan szumowiną, to oleję fakt, że jest pan nauczycielem, i dyrektorem tej placówki i panu przypierdole!
- O wypowiedź godna szumowiny! - Przegiął. Nie pozwolę żeby jakiś przylizany blondasek nazywał mnie szumowiną. To poważnie poturbowało moją dumę.
Chwyciłem go za klapy marynarki jedną ręką i podniosłem do góry. Ponoć gdy człowiek czuje się zagrożony, lub jak jest wkurwiony na maksa, wytwarza więcej czegos tam (chyba adrenaliny) i jest w stanie zrobić prawie wszystko. Dodaj do tego Holenderskiego Skręta, a posiądziesz moc....gór przenoszenia (?!)..
Już, już prawie ulizany blondasek dostał ode mnie w nos, gdy usłyszałem krzyk.
- MEXYK NIEEEEEEE - To "Nieee" ciągnęło się od końca korytarza do miejsca w którym stałem. - eee rób tego... - Germnia odetchną z ulgą - beze mnie!
Nie sądziłem, że radość na twarzy Alfreda moze być także moją radością. A jednak.
Niestety. Albo Germaniec się ogarnął, albo sam nie wiem co...w każdym bądź razie wyrwał się z mojego, zdawałoby się, żelaznego uścisku, otrzepał klapy marynarki i warknął z tym swoim akcentem.
- Jones zgłosisz się za godzinę do mojego gabinetu po odpowiednią karę. A teraz rozejść się.
- A...Ale czemu Meksk nie dostał kary? - No, nie ma to jak wsparcie....
- Pan Manzarones Carrillo Quiroz miał prawo być na mnie..zdenerwowany - wow jak delikatnie dobiera słowa....On coś knuje. Ja to wiem! - Natomiast TY nie miałeś ku temu powodów. Chciałeś z własnej woli bez ingerencji emocji pobić nauczyciela, ba, dyrektora tej placówki - mnie. I zostanie to ukarane. - To powiedziawszy oddalił się sztywnym, dumnym krokiem. Odchodząc rzucił mi spojrzenie, które dość jasno mówiło "Ja ci jeszcze znajdę taką karę, że się nie pozbierasz, śmieciu"
- Aha... - mruknął za nim tak zwany "K.R.'' - Tak w ogóle to o co wam poszło?
- W sumie o nic... -zastanowiłem się głęboko. - Parę razy nazwał mnie szumowiną, patrzył na mnie jak na gówno, był podejrzliwy jak psy na granicy i nie podobało mu się to, że oglądałem wschód słońca z Tequillą, co ubodło moją dumę i nieźle mnie wkurwiło..- Wyrzuciłem z siebie na jednym oddechu. Dopiero teraz dotarł do mnie bezsens tej sytuacji... Cóż...Trudno. Żyje się raz.
- Okay...a o co chodziło z tą puszczalską dziwką?
- To ty to słyszałeś?
- No ba, oczywiście, że tak!
- Nic...tak tylko go nazwałem dla jaj....- Zamysliłem się. Kurde...trzeba być fair. Jak ja nie znoszę mojego sumienia, czy jak się to to nazywa... - Słuchaj, jak cos to ci pomogę z tą kar... -Nie dał mi dokończyć hamburgerożerca jeden!
- Zwariowałeś?! Czy ty, Diego, w ogóle widziałes jak on na ciebie popatrzył? To raczej ja, jako Bohater, będę musiał pomóc tobie! - zaśmiał się i nieśmiało spojrzał w kierunku kieszeni gdzie trzymałem Tequillę.
- Masz. - podałem mu mój mały ukochany skarb. - Należy ci się.
- Dzięki. To co...? - usmiechnąl się zawadiacko - toast za nas za wkórwienie germańca?
- Ta...Za wkurwienie. -mruknąłem. Była jedna rzecz która mnie nurtowała od dłuższej chwili. Rzecz która rozjebała mi mój system. Rzecz, która była conajmniej dziwna... - A tak na marginesie, od kiedy my jesteśmy dla siebie ponadprzeciętnie mili, co, Alf?
- Od nigdy stara mendo. A Texas jest mój! - To mówiąc zwiał ze śmiechem i, o zgrozo, moją Tequillą.
Dobrze....Wszystko wróciło do względnej normalności. No, przynajmniej jeśli chodzi o mnie i o Alfreda.
A swoją drogą...ciekawe jaką "Karę" wymyśli mi Germania. Bo, że jakąś wymyśli jest pewne.
-------
Przepraszam za błędy, niedodanie notki w czasie [a o to prosze winić dziadowskie wi-fi] oraz za cały bezsens tej notki. Bezsens wytłumaczę jedynie tym, że wena była, ale po napisaniu pierwszego zdania postanowiła zwiać z Kapitanem Jackiem Sparrowem na Karaiby...
Mam nadzieję, ze ma skromna osoba nie zostanie zlinczowana....
Gomen za rozwalenie kolejki....
Proszę o przeczytanie notki informacyjnej!
Poradnik dla nieogarniających!
~Nabór otwarty!~
Opisy i ogólny podział zostały wzięte z bloga hetalia school.
Jest rok szkolny 2010/2011
UWAGA!
Niżej przedstawiona przez nas historia może zawierać:
-przemoc;
-związki homoseksualne;
-sceny +18;
-dużą ilość przekleństw.
~
♥ Wszelkie pomysły, uwagi, zażalenia, listy miłosne itd. itp. prosimy zgłaszać na numer 11273635 (Słowacja) lub 12540484 (Singapur)
_____________
Jeżeli blog osiągnie 10 autorów będziemy mogli zlikwidować kolejkę, oczywiście jeśli wam będzie wygodniej~ :3
wtorek, 28 sierpnia 2012
wtorek, 7 sierpnia 2012
005. Bo czasem mogę już tylko płakać...
9
października
Właśnie
sobie smacznie spałem z myślą, że w końcu nadeszła moja upragniona sobota!
Niestety niezbyt długo cieszyłem się tym wspaniałym błogosławieństwem.
Niezwykle wredne promienie słońca zaczęły wpadać przez okno do pokoju i śmiały
mi jeszcze świecić po oczach!
- Zdychaj
słońce – burknąłem jeszcze śpiąc i przewróciłem się na drugi bok. Niestety
słońce było na tyle odważne i zaczęło przygrzewać jeszcze mocniej. W końcu zły
poderwałem się do siadu i zacząłem wściekle warczeć, w końcu można zwariować z
tym słońcem! Już w pełni przytomny rozejrzałem się po pokoju i zauważyłem, że
mojego współlokatora gdzieś wywiało, ale to może i lepiej, w końcu go nie
obudziłem. Z cichym westchnieniem sięgnąłem po mój telefony by sprawdzić
godzinę.
- Że jak to
wpół do ósmej?! – warknąłem wściekły, naprawdę to głupie słońce nie da mi się
wyspać nawet w sobotę! Po chwili znów spojrzałem na ekranik telefonu i nieco
się zdziwiłem. – Kiedy zaczął się październik? Ech, czas tak szybko leci… -
westchnąłem cicho i zaraz pozbierałem się z łóżka, tylko po to by zniknąć na
jakiś czas w łazience.
Sobota
zawsze leciała mi niezwykle szybko, jednak ta naprawdę wyjątkowo. Nim się spostrzegłem
było po piętnastej, więc szybko pobiegłem na boisko szkolne, gdzie obiecałem
spotkać się z Feliksem. Oczywiście nie chciałem tego robić! Ale inaczej
nie miałbym spokoju przez najbliższy tydzień minimum, a znając mojego starszego
brata to i mu z miesiąc nie wystarczy na męczenie mnie tym… Nieco spóźniony
pojawiłem się na boisku i usiadłem obok starszego brata i jego przydupasa, ciekawiło mnie, czy ten jego „kochany” Licia
wie, że ten gwałci się ze wszystkimi po krzakach.
- Sorry za
spóźnienie – powiedziałem od niechcenia i spojrzałem na boisko, gdzie chłopaki
już zaczęli miecz, oczywiście grali w piłkę nożną, przez co wiem, czemu Feliks
siedział na ławce…
- No
generalnie jesteś! Totalnie myślałem, że już nie przyjdziesz! – powiedział cały
w skowronkach i rzucił mi się na szyję. Po chwili jednak puścił i pocałował
nieco zazdrosnego Litwę w policzek. Z cichym westchnieniem zmierzyłem brata
wzrokiem, kolejny powód czemu nie gra, po prostu znów ubrał spódniczkę, w takim razie powinienem trzymać się od niego
z daleka, bo sam wyląduje w tych krzakach.
- W której
drużynie gra Petr? – zapytałem od niechcenia i zmierzyłem boisko obojętnym
spojrzeniem.
- Czechy gra
w drużynie bez koszule wraz z…
- Ok, to
kibicuje tym w koszulkach – przerwałem mu, nic więcej mnie po prostu nie
obchodziło, a tym bardziej z kim gra ten głupi blondas! No dobra, to prawda, że
dalej nie mogę o nim zapomnieć i strasznie za nim tęsknie, ale przecież mu tego
nie powiem! Nie będę okrywał się taką hańbą!
Mecz powoli
chylił się ku końcowi, a drużyna bez koszulek wygrywała. Dlaczego? Tu mamy
prostą odpowiedź, mieli ze sobą Hiszpanie! Pewnie to chciał mi powiedzieć
Feliks nim mu po prostu przerwałem. W tej chwili chyba zacznę żałować, że
siedzimy na trybunach najbliżej boiska, przez co wystarczy mocniej się
wychylić, by dotknąć jakiegoś zawodnika, w tym by też oberwać z piłki.
Właściwie to prawie z niej oberwałem, gdyby nie Feliks, który nagle się na mnie
rzucił, chyba czasem te jego męczące pieszczoty mogą uratować komuś życie. Kiedy
mecz się skończył wszyscy piłkarze drużyny bez koszulek rozbiegli się po boisku
ciesząc się jak diabli, a Ci w koszulkach zaczęli kląć, cóż najwidoczniej był
jakiś zakład, który to ja przegapiłem. Nim, się spostrzegłem Polska i jego
przydupas gdzieś zniknęli. Z westchnieniem wstałem z ławki i ruszyłem przed
siebie, trzeba ich znaleźć, bo w końcu to mi się oberwie za ich zniknięcie!
Nagle wpadłem na kogoś, najwidoczniej z drużyny bez koszulek. Zaraz
zorientowałem się, że był to mój najstarszy brat, jednak nim cokolwiek zrobiłem
zostałem mocno przytulony. Widać to w napadzie szczęścia, zaraz spojrzałem w
jego oczy, jak tak do niego przemówię, to jest szansa, że mnie łaskawie puści.
- Petr, nie
zgnieć mn… - zacząłem, jednak nie było dane mi tego skończyć, gdyż ten mnie
pocałował! W tym momencie znieruchomiałem, to było naprawdę zaskakujące, w
końcu nigdy bym się tego nie spodziewał!
Na początku chciałem się opierać, ale przecież tak dawno nie czułem
smaku jego ust, zrezygnowany zamknąłem oczy i oddałem się pocałunkowi, w tej
jednej chwili byłem niezwykle szczęśliwy, chyba po raz pierwszy od tych ponad
siedemnastu lat.
- U! No
generalnie widzę, że mamy tutaj totalnie gruchające gołąbeczki! – usłyszałem czyjeś
słowa, nie musiałem się wcale zastanawiać do kogo one należały. Jednakże to one
zbudziły mnie z tej pięknej bajki. Zaraz odepchnąłem od siebie brata, a w mych
oczach pojawiły się łzy. W końcu on to zrobił pod wpływem impulsu, nigdy by
tego nie zrobił, gdyby przemyślał to chociażby przez chwile. Nim zauważyłem łzy
zaczęły płynąc po moich policzkach, a ja dalej jak ten idiota stałem i
patrzyłem na brata. Ten wyglądał na nieco zaskoczonego.
- Slovensko,
co się stało? – zapytał spokojnie z tym swoim czeskim akcentem, czemu on zawsze
musiał mnie tak nazywać. Po chwili wyciągnął w moją stronę rękę, jakby chciał
mnie pogłaskać. Przerażony odtrąciłem jego dłoń.
- N-nie
dotykaj mnie! I… I masz przestać robić mi nadzieję! – wykrzyczałem na całe
gardło, cały czas przy tym łkając. Nim ten cokolwiek zrobił odwróciłem się i
pobiegłem w stronę internatu. Jedyne co teraz chodziło mi po głowie, to, to że
nie chce, by ten mnie takiego widział, nie chce by pocieszał mnie na siłę, by
się przy mnie męczył. Podczas tej ucieczki niemal się nie przewróciłem, ale
przecież to jest nie ważne, nie mogę pozwolić, by ten mnie takiego widział.
Siedziałem
obok jakiś drzwi w internacie, nie miałem pojęcia, czy ktoś za nimi jest, nawet
nie wiedziałem jaki to pokój. Teraz po prostu to mnie nie obchodziło. Skuliłem
się jeszcze bardziej dalej płacząc, w końcu co mogłem innego zrobić? Nagle
drzwi do pokoju się otworzyły, jednak nie miałem zamiaru podnosić głowy.
- Towarzysz Slovakiya?
– padło pytanie, ale tylko tyle potrzebowałem, by zrozumieć kto stoi w drzwiach
i się mi przygląda. Tylko tego brakowało, by tutaj pojawił się Ivan.
- Zostaw
mnie – szepnąłem dalej płacząc.
- Czemu
płaczesz towarzyszu? – kolejne pytanie, a co najgorsze ten dureń znów uśmiechał
się w ten mroczny sposób, nie trzeba było na niego patrzeć, by to poczuć.
- N-nieważne
– odpowiedziałem podnosząc głowę i ocierając ciągle płynące łzy. Nagle kuzyn
złapał mnie za rękę i wciągnął do pokoju.
- Na
wszelkie smutki Vodka jest dobra – powiedział dalej mnie ciągnąc, a po chwili
rzucając na łóżko. I jak tu odmówić temu potworowi? W końcu chyba wolę przeżyć,
a raczej to co mi zrobi po pijaku nie będzie takie złe, prawda?
Już teraz
wiem, że bardzo się myliłem… Właściwie to razem już obalamy drugą butelkę jego
wódki, przy takiej ilości każdy normalny już dawno padłby po prostu martwy na
podłogę, ja z racji słowiańskiej, mocnej głowy jeszcze się trzymam, ale to już
ledwo, ledwo… W końcu jestem przyzwyczajony do Czeskiego piwa! Do tego jestem
znacznie młodszy niż Ci fanatycy Rosyjskiej wódki, którzy na imprezach chlali
ją litrami, a mi tylko dawali piwo tłumacząc, że dla mnie to za mocne…
- Ivan… Już
starczy tej wódki – powiedziałem patrząc z obrzydzeniem na pełny kieliszek.
Ivan tylko na mnie spojrzał i uśmiechnął się w ten jego sposób.
- Skoro
towarzysz tak twierdzi – powiedział i zbliżył się do mnie. Po chwili ugryzł
mnie w ucho, a potem w kark.
- I-Ivan… Co
ty robisz? – zapytałem, a przez taką ilość alkoholu już po prostu nie czułem
tego bólu.
- Chce by
nie było ci smutno przez towarzysza Czechy – powiedział i pchnął mnie na łóżko,
już nawet nie miałem jak protestować.
YAOI
Nim się
obejrzałem zdarł ze mnie koszule i zaczął podgryzać moje sutki. Jęknąłem głośno
i złapałem go za włosy, czemu on musiał się tak brutalnie do mnie dobierać?!
Chwilę później jedną dłonią zaczął pozbywać się moich spodni, a drugą drapał
moje ramię.
- Ivan! –
krzyknąłem, a ten oderwał się od mojego sutka i zaraz wpił brutalnie w moje
usta. Dość niechętnie zacząłem odpowiadać na jego pocałunek, jednak po chwili,
przez tę całą wódkę, zacząłem już chętniej odwzajemniać jego pocałunek. Nim się
zorientowałem, byłem już bez spodni, a jego dłoń zaczęła dość mocno stymulować mój
członek. Jęknąłem wprost w jego usta i wygiąłem się w łuk, na co ten zaczął
drapać moje plecy. Jeszcze chwile drażnił moje ciało, a po chwili zostawił mnie
samego sobie na łóżku. Niepewnie spojrzałem na niego, a ten uśmiechnął się w
ten swój sposób. Zdjął z siebie wszelkie ubrania i wrócił do mnie znów
brutalnie mnie całując. Po chwili obrócił mnie na brzuch i ustawił na czworaka.
- I-Ivan,
proszę nie… - zacząłem, jednak moje słowa zamieniły się w niezwykle głośny jęk,
kiedy ten brutalnie i bez ostrzeżenia we mnie wszedł. W kącikach mych oczu
pojawiły się łzy, które zaraz zaczęły sunąc po mych policzkach. To naprawdę
bolało, ale czego mogłem się spodziewać po tym potworze?! Jutro naprawdę będę
wręcz zdychać z bólu, bo ten też oczywiście nie był łaskawy mnie przygotować!
Nim zdążyłem się przyzwyczaić, ten zaczął się szybko i brutalnie we mnie
poruszać. Z moich ust wydobywały się jedynie niezwykle głośne jęki, nic nie
mogłem na nie poradzić. Chwilę później jedną ręką złapał mnie za biodra, by
mnie przytrzymać, a drugą zaczął ponownie stymulować moje przyrodzenie. Do tego wszystkiego zaczął
gryźć mój kark i robić mi malinki na plecach, ten potwór naprawdę nie znał
umiaru! Kolejne jego pchnięcia stawały się już nieco przyjemniejsze, jednak
dalej diabelnie bolały. Jeszcze kilka chwil i doszedłem brudząc jego dłoń i pościel.
- Nie ładnie
tak brudzić pościel towarzyszu – usłyszałem jego szyderczy głos i teraz jego
ruchy stały się niezwykle brutalne. Trwało to jeszcze trochę czasu, aż we mnie
doszedł. Roztrzęsiony ledwo mogłem utrzymać się w tej pozycji, nagle ten jednak
ze mnie wyszedł, a ja obolały i wykończony upadłem na łóżko.
- Mam
nadzieje, że podobało się towarzyszowi – usłyszałem jego głos, szelest
zbieranych ubrań i puste kroki. Teraz znów płacząc zwinąłem się w kłębek i
okryłem kołdrą, chciałbym by to był tylko koszmar.
KONIEC YAOI
10
października
Obudziłem
się przyciskany do czyjejś piersi. Otworzyłem oczy i ujrzałem śpiącego Ivana.
Zacząłem zastanawiać się co ten tu robi, jednak zaraz złapałem się za głowę,
widać miałem już niezłego kaca. Chwilę trwało nim sobie wszystko przypomniałem,
jednak kiedy się udało, otworzyłem oczy przerażony. W końcu jakim cudem ten
spał po czymś takim ze mną w jednym łóżku! Zaraz zacząłem próbować wydostać się
z jego uścisku, co w końcu mi się udało. Po cichu, by nie obudzić reszty
współlokatorów kuzyna, odnalazłem swoje ubrania i szybko się ubrałem.
Niezdarnie ruszyłem w stronę wyjścia z pokoju. Jak strasznie bolał mnie teraz
tyłek!
Po dość
długim czasie dotarłem pod drzwi mojego pokoju, bez większego zastanowienia
otworzyłem je i wszedłem do środka.
- Nie śpisz
już? – zapytałem patrząc na Singapur, który właśnie siedział na łóżku i prawdę powiedziawszy,
nie miałem pojęcia co robił. Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do chłopaka.
- Płakałeś? –
zapytał nagle, widać musiałem mieć niezwykle podpuchnięte oczy. Teraz miałem
zamiar po prostu odpowiedzieć mu „nie”, jednak to słowo nie mogło przejść przez
moje gardło. Zamiast tego z moich oczu zaczęły płynąć łzy, a sam przytaknąłem. Zaraz
przyklęknąłem na łóżku, byle tylko nie siadać na obolałym tyłku i wtuliłem się
w współlokatora, jakoś nie chciałem brać pod uwagę, to że ten może tego nie
chcieć.
- Oni są
tacy źli dla mnie – jęknąłem cały czas łkając i wtulając się w jego tors, przez
co moczyłem jego koszulę. – Petr tylko robiłby mi nadzieję, ale go nie
obchodzi, że ja za nim tak tęsknie – zacząłem mu się żalić i tak w końcu nie
mogłem nic innego zrobić. – A, a Feliks tylko by mi przez to dokuczał, wcale go
nie obchodzi co o tym myślę – kontynuowałem dalej płacząc, miałem nadzieje, że
ten chociaż poudaje, że mnie wysłucha. – A Ivan jest najgorszy! Zawsze musi
zaciągnąć mnie na wódkę, a potem jeszcze zawsze zrobi mi krzywdę –
kontynuowałem nie mogąc zatamować łez. Nagle poczułem jego dłoń na głowie. Od
razu odniosłem wzrok na niego, a ten
tylko ciepło się uśmiechnął. Czyli jednak mnie słuchał! Delikatnie pogłaskał
mnie po głowie jakby chcąc mnie uspokoić, a po chwili delikatnie mnie
przytulił. Dopiero w jego ramionach nieco się uspokoiłem.
Ostatecznie
wygodnie ułożyłem się na łóżku kładąc głowę na jego kolanach i dalej wtulając
się w jego koszulę.
- Dziękuję –
szepnąłem cicho zamykając oczy. W końcu nie płakałem, ale przez to wszystko
byłem niezwykle wykończony, a głowa dalej mocno mnie bolała. Przy okazji
powiedziałem mu jeszcze parę rzeczy o moim rodzeństwie, więc ten też dał mi
jakąś tabletkę na ból głowy.
- Zdrzemnij
się – polecił mi, a po jego słowach tabletka magicznie zaczęła działać, a ból
głowy zaczął odchodzić w zapomnienie. Parę chwil później już słodko drzemałem
na jego kolanach, byłem niezwykle szczęśliwy, że mam takiego współlokatora i mogę
na nim tak bardzo polegać.
_________________________
Ta da! Oto i notka w moim wykonaniu! Cóż, wyszła jak wyszła, co da się zauważyć, potwornie długa jest o.O Ale to taki szczegół, po prostu chciałam to wszystko umieścić i to najlepiej w jednej notce, co dało nam taki o to efekt... Teraz dziękuję wszystkim tym co przetrwali tą notkę i mam nadzieje, że nie zasnęli gdzieś w połowie XD
środa, 25 lipca 2012
"Daj mi spać, cholero jedna..."
autor: Kana (kwbr32) |
Państwo: Kornwalia
(ang. Cornwall, kor. Kernow)
Stolica: Truro
Język urzędowy:
angielski, kornijski (kornwalijski)
Data urodzin: 5
marca
Symbol narodowy:
wrończyk
Imię i nazwisko:
Tristan Bideven Kirkland
Klasa: Europa
Wygląd: Wyróżnia
się aparycją człowieka wiecznie zaspanego. O każdej porze dnia i nocy wygląda
tak, jakby dopiero co zdołał wydostać się z objęć Morfeusza. Wrażenie to
potęgują nieuczesane, żyjące własnym życiem ciemne włosy z lekko brunatnymi
końcówkami, najczęściej tylko spięte z boku jakimiś spinkami, aby grzywka nie
wpadała mu w oczy. Bladą skórę niczym u świeżo pomalowanej ściany ozdobił wytatuowanymi
na łopatkach skrzydłami wrończyka oraz na karku napisem „palores”. Na świat spogląda swoimi znudzonymi, najczęściej lekko
przymkniętymi, szarymi oczyma, a na lewym uchu często znaleźć można jakąś
nausznicę w kolorze srebra. Jest chudy. Ubiera się tylko po to, aby być po
prostu ubranym. Nie żeby ładnie wyglądać. Dlatego też zwykle zobaczyć go można
w czarnej bluzce i jakichś bojówkach, rzadziej w ciemnych jeansach. Do tego
jeszcze białe glany na nogach (bądź też czarne trampki, w zależności od tego,
co będzie bliżej jego łóżka) i ruszamy w miasto~.
Charakter: Wiecznie
znudzony śpioch. To zdanie najlepiej go opisuje. Wszystko, co robi, sprowadza
się tylko do jednego – do snu. Do błogich objęć Morfeusza. Ach, Morfeusz mógłby
zostać nawet jego mężem, jeśli mógłby dzięki temu tylko i wyłącznie spać! Nigdy
nie wie, co się dzieje dookoła niego. Nie jest więc najlepszym źródłem
informacji o innych ze szkoły, ani też o jakichkolwiek wydarzeniach. Podczas
rozmowy z nim, sprawia wrażenie osobnika dość nieprzyjemnego. Jego
wypowiedzi są dość lakoniczne i często zasób słownictwa chłopaka ogranicza się
do: „No i?”, „Więc…?”, „A spierdalaj”, „Daj mi spać”, „Też tak sądzę”. Leń
jakich mało. Często zdarza mu się głodować, bo nie ma najmniejszej ochoty na
wycieczkę do sklepu po jakieś produkty spożywcze, a już tym bardziej na
jakiekolwiek gotowanie. Nie potrafi gotować. Dlatego też zwykle zamawia
jedzenie do domu. A to jakaś pizza, a to chińszczyzna… Coś, co szybko będzie
można skonsumować, aby potem jeszcze szybciej zasnąć. Problemy innych ma
najczęściej w głębokim poważaniu, chociaż jeśli Cię lubi, to może nawet i
postara się Ci jakoś pomóc. Przyjacielem jest dobrym. Podzieli się paczką
papierosów, a i nawet kawałkiem poduszki, jeśli będziesz chciał się zdrzemnąć. Człowieczek
jest to dość religijny – w końcu musi jakoś zadbać o to, czy tam na górze
będzie mógł sobie spokojnie drzemać.
Lubi: Spać.
Czekoladę. Masło orzechowe. Pizzę. Funkcję „drzemka” w budziku w telefonie.
Alkohol. Psy. Jagody. Muzykę celtycką.
Nie lubi: Budzików.
Przerywania mu snu. Gadatliwych osób. Kawy. Pracy. Hałasu.
Rodzina: Z kim jest spokrewniony to nie pamięta. Chyba z tymi, co również mają na nazwisko
„Kirkland”, ale głowy sobie uciąć nie da.
Numer pokoju: Dwanaście.
Inne:
- Jako że wywodzi się od Celtów, uwielbia muzykę tegoż ludu.
- Ma ok. 170
cm wzrostu.
- Kiedy już jakimś cudem się rozgada, uwielbia przy tym
gestykulować.
- Często pomrukuje coś przez sen.
- Ma pluszową żabę o imieniu Michelangelo.
- Potrafi pochłonąć dwa słoiki z masłem orzechowym na raz.
- Podobno potrafi nawet całkiem ładnie śpiewać, ale nie
chwali się owym talentem. Po prostu mu się nie chce.
- Kiedy nie śpi, najczęściej można go spotkać przy fontannie
na dziedzińcu.
[Karta raczej powinna być uzupełniana, ale znając mój zapał do wszelkich edycji, to wątpię. O. Dzień dobry wszystkim, tak w ogóle.]
wtorek, 24 lipca 2012
004. Pod osłoną nocy
5 X
Noc zapadła już dawno. Na niebie, niezasłoniętym przez ani jedną chmurkę, błyszczały srebrne gwiazdy, przywodząc na myśl atramentową tkaninę z wyhaftowanymi mieniącymi się punkcikami. W wilgotnej od rosy trawie cykały świerszcze, a dźwięk ten w porównaniu z panującą wokół internatu ciszą wydawał się niemalże krzykiem. W żadnym pokoju nie świeciło się już światło, większość uczniów pogrążona już była w sennych marzeniach.
Spirydion Ateş przewracał się z boku na bok, za każdym razem czując narastającą wściekłość. Przyciskając głowę do poduszki rozpaczliwie próbował zasnąć i obudzić się dopiero rano, jednak jego starania nie przynosiły jak dotąd żadnego efektu. Gdy już udało mu się odpłynąć w błogosławione objęcia Morfeusza, błogi stan nie trwał długo. Budził się po około kwadransie, wściekły na cały świat i próbował znaleźć w myślach kogoś, kogo mógłby obwinić za... za bardzo wiele. Za wszystkie nieprzespane noce. Za swoją megalomanię. Za brak kompana, który mógłby go zrozumieć. Za... za wszystko.
Bezszelestnie poderwał się z łóżka i podszedł do okna. Utkwił wzrok w sklepieniu niebieskim, jakby miał zamiar wygrać z nim bitwę na spojrzenia.
- Pewnie jesteś Bogiem, co? - mruknął, opierając dłonie na parapecie. - Mieszkasz gdzieś tam ponad nami i stamtąd wszystkich obserwujesz, nie? To chyba czas, żebyśmy porozmawiali. Nigdy nie miałeś okazji zamienić ze mną chociaż słowa, ba, nigdy nie dałeś mi żadnego znaku swojej obecności, może nie istniejesz naprawdę? Może Hitler miał rację? Może chrześcijaństwo jest jedynie wynalazkiem chorych umysłów?
Po tych słowach znów zapadła idealna cisza. Bóg, o ile istniał, nie miał widocznie ochoty rozwiać wątpliwości Spirydiona.
- No to... dobrze. Załóżmy, że istniejesz. Tak naprawdę to mam pewnie schizofrenię i gadam sam do siebie, ewentualnie do mojego odbicia w lustrze czy oknie, ale załóżmy, ze nie jestem, a Ty istniejesz naprawdę. I ja mogę z Tobą porozmawiać, kiedy tylko zapragnę. Możemy się tak umówić?
Zamilkł, jakby oczekiwał odpowiedzi. Wiedział, że nigdy jej nie otrzyma, a jeśli już miałby, to na pewno nie od Boga, do którego się zwracał, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio. Nawet się cieszył, że nikt mu nie odpowie. Nikt go nie wyśmieje, ale na pewno wysłucha.
- Więc... Ty jesteś Bogiem, no nie? Nikt nie zna Twojego imienia, bo wtedy miałby nad Tobą władzę... Pewnie Ty znasz imiona wszystkich, moje także...
Odniósł wrażenie, że jedna z gwiazd zamigotała, ale nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Wciąż wpatrywał się w przestrzeń między srebrnymi punkcikami.
- Skoro jesteś wszędzie to możemy porozmawiać także na dworze. A teraz z łaski swojej odwróć się, chciałbym założyć na siebie coś cieplejszego.
I zaciągnął zasłony, jakby nie wierzył, że jego rozmówca może spełnić prośbę.
Zrzucił jedwabną granatową piżamę i zaczął powoli zakładać dzienne ubranie. Czarne spodnie, biała koszula z żabotem, jak to przystało na cesarza, płaszcz i peleryna w kolorze spodni oraz oczywiście niewymowne. Włożył na głowę jeszcze cylinder i wyślizgnął się z pokoju. Zakradł się do drzwi wejściowych i po chwili znalazł się na dworze.
Było dosyć chłodno, jak przystało na październikową noc. Zegarek na nadgarstku Cypru wskazywał kwadrans do piątej.
- W sumie to... chciałbym się czegoś o Tobie dowiedzieć - Spirydion kontynuował swój monolog, kierując się ku tyłom internatu. Za budynkiem znajdowały się odgrodzone niskim murkiem łąki - to tam miał zamiar się udać. - Dziwnie mi przemawiać do kogoś, kogo nie można zobaczyć gołym okiem. Daj mi jakiś znak, że jesteś.
Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niego białe rękawiczki z jedwabiu, choć nie przypominał sobie, by je tam wkładał.
- Przyniosłeś mi... rękawiczki? - spytał, nieco zbity z tropu. - Słyszałem już, że kule nosisz, ale rękawiczki... Dobra, nie będę narzekał, mogą się przydać.
Wsunął je na dłonie i wspiąwszy się na murek, uniósł dumnie głowę. Doskonale widział okolicę... czyli w sumie tylko łąki. Zeskoczył na trawę i poszedł przed siebie. Każdy jego krok był doskonale słyszalny, szmer wilgotnej trawy przydeptywanej przez but niósł się w powietrzu jak nigdy. Noc była wyjątkowo cicha.
- Nie będziesz zadowolony z tego, co planuję zrobić... tak sądzę - Kąciki ust blondyna uniosły się lekko w gorę. Przystanął i poprawił jedwabny cylinder, wytężając słuch i węch. Do jego uszu dotarło ciche miauknięcie.
- Kici kici kici - szepnął Spirydion, kucając. - Kici kici...kiiici kici kici...
Z mroku wyłonił się kot i zaczął ocierać swój łebek o nogę Cypru. Ten złapał kota za skórę na grzbiecie i położył sobie na kolanach. Z kieszeni wyjął srebrny nóż i delikatnie naciął skórę na brzuchu zwierzęcia, rozchylając wcześniej futerko. Czując chłód ostrza na swoim drobnym ciałku miauknęło i próbowało się uwolnić, ale uścisk Ateşa był jakby ze stali. Spirydion powtórzył tę czynność kilka razy, ale na innych częściach anatomii. Słuchanie miauczenia udręczonego kotka sprawiało mu tylko przyjemność i nie powodowało żadnych wyrzutów sumienia, ergo - czemu miałby przerwać tę czynność?
- Oj, widzę, jak się denerwujesz, ale powinieneś się już przyzwyczaić, ja tak zawsze... No dobra, nie zawsze, ale... nieważne...
Zanucił pod nosem fragment Dla Elizy i zatopił nóż w karku zwierzęcia. Zesztywniało. Wyciągnął ostrze i chwyciwszy kota za skórę na grzbiecie, zawiesił w powietrzu nad sobą. Szkoda mu było spodni i płaszcza.
- Moment... w kieszeni powinienem mieć zapalniczkę... - odezwał się Cypr. Po jego twarzy błąkał się nieprzytomny uśmiech. Szybko wyciągnął wspomniany obiekt i zaczął podpalać kotu wąsiki. Nie miał nawet siły, żeby się wyrywać, musiał słabnąć z upływu krwi. Czarne wąskie nitki tliły się i gasły.
- Chcesz, żebym skrócił twoje cierpienia? Dobrze, będę już litościwy...
Wziął znów nóż i wycelował nim w serce kota. Dłoń w białej rękawiczce lekko zadrżała, gdy trysnęła na nią krew. Wyciągnął ostrze z rany i położywszy zwierzę na trawie, zaczął kopać płytki dołek. Wrzucił do niego zwierzaka i przysypał lekko ziemią.
- I tak nikt się nie dowie - powiedział do siebie, uśmiechając się z satysfakcją. Jego białe rękawiczki były już biało-brązowo-czerwone, ale nie przejął się tym. Schował nóż do kieszeni i oddalił się, nucąc jakiś klasyczny utwór. Pod osłoną nocy nic mu nie groziło. Tak przynajmniej myślał.
_________________________
Bardzo śmieszny żart. Tekst powyżej został napisany w wyniku ogromnej nudy i potrzeby stworzenia czegoś. Wolę tego nie komentować, aczkolwiek jeśli ktoś miałby ochotę, proszę bardzo. Chętnie zobaczę, co kto ma do powiedzenia.
I patron honorowy notki. Nie jestem w stanie tego nie dodać. Temu panu uniżenie się kłaniam, zamiatając szerokim rękawem zakurzoną podłogę, dziękując za genialną twórczość, jak i za wenę na tekst, który widać powyżej.
Noc zapadła już dawno. Na niebie, niezasłoniętym przez ani jedną chmurkę, błyszczały srebrne gwiazdy, przywodząc na myśl atramentową tkaninę z wyhaftowanymi mieniącymi się punkcikami. W wilgotnej od rosy trawie cykały świerszcze, a dźwięk ten w porównaniu z panującą wokół internatu ciszą wydawał się niemalże krzykiem. W żadnym pokoju nie świeciło się już światło, większość uczniów pogrążona już była w sennych marzeniach.
Spirydion Ateş przewracał się z boku na bok, za każdym razem czując narastającą wściekłość. Przyciskając głowę do poduszki rozpaczliwie próbował zasnąć i obudzić się dopiero rano, jednak jego starania nie przynosiły jak dotąd żadnego efektu. Gdy już udało mu się odpłynąć w błogosławione objęcia Morfeusza, błogi stan nie trwał długo. Budził się po około kwadransie, wściekły na cały świat i próbował znaleźć w myślach kogoś, kogo mógłby obwinić za... za bardzo wiele. Za wszystkie nieprzespane noce. Za swoją megalomanię. Za brak kompana, który mógłby go zrozumieć. Za... za wszystko.
Bezszelestnie poderwał się z łóżka i podszedł do okna. Utkwił wzrok w sklepieniu niebieskim, jakby miał zamiar wygrać z nim bitwę na spojrzenia.
- Pewnie jesteś Bogiem, co? - mruknął, opierając dłonie na parapecie. - Mieszkasz gdzieś tam ponad nami i stamtąd wszystkich obserwujesz, nie? To chyba czas, żebyśmy porozmawiali. Nigdy nie miałeś okazji zamienić ze mną chociaż słowa, ba, nigdy nie dałeś mi żadnego znaku swojej obecności, może nie istniejesz naprawdę? Może Hitler miał rację? Może chrześcijaństwo jest jedynie wynalazkiem chorych umysłów?
Po tych słowach znów zapadła idealna cisza. Bóg, o ile istniał, nie miał widocznie ochoty rozwiać wątpliwości Spirydiona.
- No to... dobrze. Załóżmy, że istniejesz. Tak naprawdę to mam pewnie schizofrenię i gadam sam do siebie, ewentualnie do mojego odbicia w lustrze czy oknie, ale załóżmy, ze nie jestem, a Ty istniejesz naprawdę. I ja mogę z Tobą porozmawiać, kiedy tylko zapragnę. Możemy się tak umówić?
Zamilkł, jakby oczekiwał odpowiedzi. Wiedział, że nigdy jej nie otrzyma, a jeśli już miałby, to na pewno nie od Boga, do którego się zwracał, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio. Nawet się cieszył, że nikt mu nie odpowie. Nikt go nie wyśmieje, ale na pewno wysłucha.
- Więc... Ty jesteś Bogiem, no nie? Nikt nie zna Twojego imienia, bo wtedy miałby nad Tobą władzę... Pewnie Ty znasz imiona wszystkich, moje także...
Odniósł wrażenie, że jedna z gwiazd zamigotała, ale nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Wciąż wpatrywał się w przestrzeń między srebrnymi punkcikami.
- Skoro jesteś wszędzie to możemy porozmawiać także na dworze. A teraz z łaski swojej odwróć się, chciałbym założyć na siebie coś cieplejszego.
I zaciągnął zasłony, jakby nie wierzył, że jego rozmówca może spełnić prośbę.
Zrzucił jedwabną granatową piżamę i zaczął powoli zakładać dzienne ubranie. Czarne spodnie, biała koszula z żabotem, jak to przystało na cesarza, płaszcz i peleryna w kolorze spodni oraz oczywiście niewymowne. Włożył na głowę jeszcze cylinder i wyślizgnął się z pokoju. Zakradł się do drzwi wejściowych i po chwili znalazł się na dworze.
Było dosyć chłodno, jak przystało na październikową noc. Zegarek na nadgarstku Cypru wskazywał kwadrans do piątej.
- W sumie to... chciałbym się czegoś o Tobie dowiedzieć - Spirydion kontynuował swój monolog, kierując się ku tyłom internatu. Za budynkiem znajdowały się odgrodzone niskim murkiem łąki - to tam miał zamiar się udać. - Dziwnie mi przemawiać do kogoś, kogo nie można zobaczyć gołym okiem. Daj mi jakiś znak, że jesteś.
Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niego białe rękawiczki z jedwabiu, choć nie przypominał sobie, by je tam wkładał.
- Przyniosłeś mi... rękawiczki? - spytał, nieco zbity z tropu. - Słyszałem już, że kule nosisz, ale rękawiczki... Dobra, nie będę narzekał, mogą się przydać.
Wsunął je na dłonie i wspiąwszy się na murek, uniósł dumnie głowę. Doskonale widział okolicę... czyli w sumie tylko łąki. Zeskoczył na trawę i poszedł przed siebie. Każdy jego krok był doskonale słyszalny, szmer wilgotnej trawy przydeptywanej przez but niósł się w powietrzu jak nigdy. Noc była wyjątkowo cicha.
- Nie będziesz zadowolony z tego, co planuję zrobić... tak sądzę - Kąciki ust blondyna uniosły się lekko w gorę. Przystanął i poprawił jedwabny cylinder, wytężając słuch i węch. Do jego uszu dotarło ciche miauknięcie.
- Kici kici kici - szepnął Spirydion, kucając. - Kici kici...kiiici kici kici...
Z mroku wyłonił się kot i zaczął ocierać swój łebek o nogę Cypru. Ten złapał kota za skórę na grzbiecie i położył sobie na kolanach. Z kieszeni wyjął srebrny nóż i delikatnie naciął skórę na brzuchu zwierzęcia, rozchylając wcześniej futerko. Czując chłód ostrza na swoim drobnym ciałku miauknęło i próbowało się uwolnić, ale uścisk Ateşa był jakby ze stali. Spirydion powtórzył tę czynność kilka razy, ale na innych częściach anatomii. Słuchanie miauczenia udręczonego kotka sprawiało mu tylko przyjemność i nie powodowało żadnych wyrzutów sumienia, ergo - czemu miałby przerwać tę czynność?
- Oj, widzę, jak się denerwujesz, ale powinieneś się już przyzwyczaić, ja tak zawsze... No dobra, nie zawsze, ale... nieważne...
Zanucił pod nosem fragment Dla Elizy i zatopił nóż w karku zwierzęcia. Zesztywniało. Wyciągnął ostrze i chwyciwszy kota za skórę na grzbiecie, zawiesił w powietrzu nad sobą. Szkoda mu było spodni i płaszcza.
- Moment... w kieszeni powinienem mieć zapalniczkę... - odezwał się Cypr. Po jego twarzy błąkał się nieprzytomny uśmiech. Szybko wyciągnął wspomniany obiekt i zaczął podpalać kotu wąsiki. Nie miał nawet siły, żeby się wyrywać, musiał słabnąć z upływu krwi. Czarne wąskie nitki tliły się i gasły.
- Chcesz, żebym skrócił twoje cierpienia? Dobrze, będę już litościwy...
Wziął znów nóż i wycelował nim w serce kota. Dłoń w białej rękawiczce lekko zadrżała, gdy trysnęła na nią krew. Wyciągnął ostrze z rany i położywszy zwierzę na trawie, zaczął kopać płytki dołek. Wrzucił do niego zwierzaka i przysypał lekko ziemią.
- I tak nikt się nie dowie - powiedział do siebie, uśmiechając się z satysfakcją. Jego białe rękawiczki były już biało-brązowo-czerwone, ale nie przejął się tym. Schował nóż do kieszeni i oddalił się, nucąc jakiś klasyczny utwór. Pod osłoną nocy nic mu nie groziło. Tak przynajmniej myślał.
_________________________
Bardzo śmieszny żart. Tekst powyżej został napisany w wyniku ogromnej nudy i potrzeby stworzenia czegoś. Wolę tego nie komentować, aczkolwiek jeśli ktoś miałby ochotę, proszę bardzo. Chętnie zobaczę, co kto ma do powiedzenia.
I patron honorowy notki. Nie jestem w stanie tego nie dodać. Temu panu uniżenie się kłaniam, zamiatając szerokim rękawem zakurzoną podłogę, dziękując za genialną twórczość, jak i za wenę na tekst, który widać powyżej.
czwartek, 19 lipca 2012
003. Kapitan Rozkoszniaczek
3 października
Zakręciłem się parę razy wokół własnej osi i opadłem zrezygnowany na łóżko. Zegar wskazywał ósmą dwadzieścia siedem, a ja nie dość, że nie spałem, to jeszcze nie miałem co robić. Mogłem równie dobrze zrobić to samo, co Luksemburg, to znaczy przeleżeć całą noc w łóżku i około w pół do szóstej zasnąć z myślą w stylu "pierdolę wszystko i wszystkich, kładę się spać". Anseaume oczywiście jeszcze spał, więc ja nie miałem towarzysza. Pójście do Cypru nie wchodziło w grę, jeśli chciałem wrócić do swojego pokoju o własnych siłach. I w ogóle żywy. Z nudów człowiek jest w stanie robić różne rzeczy. Po chwili stałem już przed pokojem numer dwanaście w celu zapukania do drzwi. Nim zdołałem to zrobić, ktoś otworzył je od środka.
Przede mną stanął Cypr w gustownym ciemnozielonym szlafroku z jedwabiu. Jasne włosy miał związane wstążką, a na twarzy dostrzegłem jakiś specyfik. Uśmiechnąłem się z politowaniem.
- No co? - burknął. - Dbam o cerę i nie będę wyglądał kiedyś jak stary dziadek, w przeciwieństwie do ciebie.
- Już wyglądasz jak stary dziadek - odparłem ze słodkim uśmiechem na twarzy. - Mogę wejść czy każesz mi tu tak sterczeć?
Mruknął coś o szacunku do innych, ale po chwili cofnął się, robiąc mi miejsce. Wszedłem powoli do pokoju, a Spirydion zamknął za mną drzwi. Rozejrzałem się wokół i z zaskoczeniem stwierdziłem, że ten pokój różnił się od innych. Był nieco większy, a przynajmniej tak mi się wydawało, na zielonych ścianach równie ciemnych jak szlafrok Cypru dostrzegłem starte już nieco motywy roślinne, natomiast meble były jakieś takie... staromodne. I drogie zapewne.
- Skąd miałeś kasę na remont? - spytałem go, podchodząc do ogromnej szafy, aby zobaczyć wyryte w ciemnym drewnie sceny.
- Jestem cesarzem, lud płaci mi podatki - odparł obojętnie, siadając na łóżku. Odwróciłem się i popukałem w czoło. Gość ewidentnie nie był zdrowy, skoro tak twierdził. - I nie pukaj się w czoło, powie ci to każdy.
- Że co, że jesteś cesarzem? A jesteś chociaż zdrowy psychicznie?
- Nie - odparł spokojnie. - I przyznaję się do tego ot tak. Jestem egocentrykiem.
Parsknąłem gromkim śmiechem.
- Od kiedy egocentryzm...?
- W normalnym rozwoju człowieka egocentryzm jest jednym z elementów kształtowania się osobowości - odpowiedział takim tonem, jakby pouczał małe dziecko. - Kiedy jednak ta cecha pozostaje w dorosłym życiu może spowodować pojawienie się stanów psychotycznych i przeszkadzać w normalnym funkcjonowaniu w społeczeństwie.
- Ach, więc tak. A inne choroby psychiczne? Nie wiem.... schizofrenia? Zaburzenia osobowości?
- Insomnia, jeśli już przy tym jesteśmy. Bezsenność inaczej - dodał, widząc mój dziwny wzrok. - Objawia się trudnościami przy zasypianiu, przerywaniem snu i przedwczesnym budzeniem się, jeśli mam być już precyzyjny do bólu. A teraz pozwól, że pójdę zmyć sobie maseczkę.
I wyszedł do łazienki, a ja usiadłem sobie na łóżku tuż koło szafy. Dokładnie po dziesięciu sekundach do pokoju wszedł bez pukania Niemcy. Jego blond włosy były jeszcze nieuczesane, a on sam miał na sobie mundur sił zbrojnych Wehrmachtu. Zdziwił się na mój widok.
- Gdzie Spirydion? - spytał. Wzruszyłem ramionami.
- Może poszedł do lasu... może zjadł go wilk... może schował się...
- .... w łazience - dokończył Cypr. - Zmywam właśnie maseczkę, a co?
- Jest do ciebie pewien interes, Spirydionie - odparł Niemcy, patrząc na mnie z nienawiścią. - A ciebie zaraz chyba stracę, podnosisz mi ciśnienie. A szef kazał mi się nie denerwować.
Zaniosłem się takim śmiechem, że wszyscy w przeciągu mili uznali mnie chyba za psychopatę. Słowa Niemca mnie zupełnie rozbroiły i nie dość, że nie wiedziałem, co odpowiedzieć, to jeszcze nie mogłem powstrzymać śmiechu. A niech go piekło pochłonie, to był naprawdę świetny tekst. Little Miss Sunshine!
- Szef.... kazał... mu... się... nie... denerwować... - wydukałem, wciąż się trzęsąc z powodu wiadomego. Ludwig Beilschmidt spojrzał na mnie z obrzydzeniem.
- To poczekaj, aż się ogarnę - rozległ się głos Spirydiona, a po chwili drzwi do łazienki się zamknęły. Niemcy usiadł obok mnie.
- Tylko się do mnie nie przysuwaj - ostrzegłem go. Jak na złość przybliżył się tak, że stykaliśmy się ramionami. - Powiedziałem, nie przysuwaj się do mnie.
Odsunąłem się w stronę ściany, a on znów do mnie. Ja pierdzielę, nie ma co robić?
- Wiesz, co? - zniżył głos do szeptu. Serce mi zamarło. - Jesteś słodziaszny, jak się denerwujesz.
Wzdrygnąłem się.
- Wcale nie jestem słodziaszny, to ty masz na bani - warknąłem. - Obaj macie, ty i ten twój kumpel, Ateş.
Zaśmiał się gardłowo. Z bliska był w sumie nawet ładny, jak tak się mu przyjrzałem. Ostre rysy twarzy, błękitne oczy, wąskie usta... Podobnie jak moje. Tylko on miał coś, czego z pewnością ja nie miałem. Nie, nie mówię o różnicy między długościami nóg. Mam na myśli masę wyćwiczonych mięśni schowanych pod skórą. Ciekawe, ile razy był na siłowni.
- To tylko plotki, że Spirydion ma zaburzenia osobowości - odparł, nachylając się nieco do mnie. Chciałem zaprotestować, ale Niemiec w pewnym momencie położył swoją dłoń na mojej i pocałował mnie w usta. Serce znów mi stanęło. Wsunął delikatnie język między moje zęby, muskając nim podniebienie i wewnętrzne części policzków. Drugą ręką objął mnie w pasie i stanowczo przysunął do siebie. Miałem wrażenie, że nie wyrwę się z tego żelaznego uścisku. Zaprotestowałem dopiero, gdy zaczął rozpinać moją koszulę.
- Nie pozwalaj sobie - mruknąłem, odrywając swoje wargi od jego. Chłód jego spojrzenia przeszywał mnie na wylot.
- Nie podoba ci się? - spytał, a jego głos wydał mi się dziwnie bezbarwny. Parsknąłem.
- Oczywiście, że nie! What the thell was that?! - wydarłem się, nawet nie wiedząc, skąd się u mnie wziął ten angielski. Nigdy sobie z nim nie radziłem.
- O, widzę, że ktoś tu szprecha po angielsku - usłyszałem tuż obok siebie głos Spirydiona. Najwidoczniej już się ogarnął. Miał na sobie jakiś strój a'la te z Elegant Gothic Aristocrat, a twarz była czysta jak skarpetka wyprana w Visirze. - Ludwig, nie przytulaj się do niego, podobno masz do mnie interes...
- Wiem o tobie i Feliciano - szepnął mi Beilschmidt do ucha. - Mogę o tym wszystkim powiedzieć, ale tego nie chcesz, prawda? Podejrzewam, że nie. Zaczekasz na mnie grzecznie przy drzwiach.
Przełknąłem głośno ślinę. Miał rację, nie chciałem, żeby ktoś się dowiedział. Kiwnąłem głową, wyswobodziłem się z jego objęć i wyszedłem wyprostowany, jakbym połknął kij. Bałem się, co on mógł chcieć mi zrobić, w końcu to, co powiedział, brzmiało niemal jak groźba. Stanąłem przy drzwiach i oparłem się o ścianę. Moje myśli powędrowały do... właściwie nie zdążyły powędrować. Nie wiem, jak to się stało, ale po chwili z pokoju wyszedł Ludwig i zamknął za sobą drzwi.
- To jak? - zapytał, szczerząc się. Mimowolnie się wzdrygnąłem.
- Co jak? - powtórzyłem, próbując zyskać na czasie. Jak tu przyjechałem, od razu ocalił mi życie Kapitan Rozkoszniaczek, Szkolny Superbohater, co dawało w skrócie SS, czyli tajną policję Heńka Himmlera. Heniu H. zawsze spoko. Ale teraz chyba nie spieszył się, żeby mi uratować tyłek - za pierwszym razem strasznie chamsko go potraktowałem.
- To teraz mogę cię bezkarnie szantażować, a ty musisz robić wszystko, co ci każę, bo inaczej... - zawiesił głos. - Bo inaczej wszyscy się dowiedzą, jasne?
- Yyy... znaczy się... no... yyy... Kapitan Rozkoszniaczek! - zawołałem z szerokim uśmiechem na twarzy. Niemcy odwrócił się i od razu dostał od Alfreda kopa z buta w czoło. Zachwiał się i upadł na ziemię.
- Superbohater zawsze do usług - Zgrabnie wylądował tuż obok mnie i ukłonił się.
- Dzięki, Kapitanie Rozkoszniaczku - poklepałem go z wdzięcznością po ramieniu.
______________________
Takim milutkim akcencikiem kończę rozdział. Zanim ktoś się zapyta, tak, naoglądałam się "Poznaj moich Spartan" i stąd te wszystkie teksty \m/. Na zamówienie Jego Cesarskiej Mości Watykan x Niemcy. To nic, że nie tak to sobie wyobrażałeś xD.
A, no i honorowy patron dzisiejszej notki:
Sponsorowane przez niejakiego doktora J.P.G., który woli pozostać anonimowy.
Pozdrawiam <3
Zakręciłem się parę razy wokół własnej osi i opadłem zrezygnowany na łóżko. Zegar wskazywał ósmą dwadzieścia siedem, a ja nie dość, że nie spałem, to jeszcze nie miałem co robić. Mogłem równie dobrze zrobić to samo, co Luksemburg, to znaczy przeleżeć całą noc w łóżku i około w pół do szóstej zasnąć z myślą w stylu "pierdolę wszystko i wszystkich, kładę się spać". Anseaume oczywiście jeszcze spał, więc ja nie miałem towarzysza. Pójście do Cypru nie wchodziło w grę, jeśli chciałem wrócić do swojego pokoju o własnych siłach. I w ogóle żywy. Z nudów człowiek jest w stanie robić różne rzeczy. Po chwili stałem już przed pokojem numer dwanaście w celu zapukania do drzwi. Nim zdołałem to zrobić, ktoś otworzył je od środka.
Przede mną stanął Cypr w gustownym ciemnozielonym szlafroku z jedwabiu. Jasne włosy miał związane wstążką, a na twarzy dostrzegłem jakiś specyfik. Uśmiechnąłem się z politowaniem.
- No co? - burknął. - Dbam o cerę i nie będę wyglądał kiedyś jak stary dziadek, w przeciwieństwie do ciebie.
- Już wyglądasz jak stary dziadek - odparłem ze słodkim uśmiechem na twarzy. - Mogę wejść czy każesz mi tu tak sterczeć?
Mruknął coś o szacunku do innych, ale po chwili cofnął się, robiąc mi miejsce. Wszedłem powoli do pokoju, a Spirydion zamknął za mną drzwi. Rozejrzałem się wokół i z zaskoczeniem stwierdziłem, że ten pokój różnił się od innych. Był nieco większy, a przynajmniej tak mi się wydawało, na zielonych ścianach równie ciemnych jak szlafrok Cypru dostrzegłem starte już nieco motywy roślinne, natomiast meble były jakieś takie... staromodne. I drogie zapewne.
- Skąd miałeś kasę na remont? - spytałem go, podchodząc do ogromnej szafy, aby zobaczyć wyryte w ciemnym drewnie sceny.
- Jestem cesarzem, lud płaci mi podatki - odparł obojętnie, siadając na łóżku. Odwróciłem się i popukałem w czoło. Gość ewidentnie nie był zdrowy, skoro tak twierdził. - I nie pukaj się w czoło, powie ci to każdy.
- Że co, że jesteś cesarzem? A jesteś chociaż zdrowy psychicznie?
- Nie - odparł spokojnie. - I przyznaję się do tego ot tak. Jestem egocentrykiem.
Parsknąłem gromkim śmiechem.
- Od kiedy egocentryzm...?
- W normalnym rozwoju człowieka egocentryzm jest jednym z elementów kształtowania się osobowości - odpowiedział takim tonem, jakby pouczał małe dziecko. - Kiedy jednak ta cecha pozostaje w dorosłym życiu może spowodować pojawienie się stanów psychotycznych i przeszkadzać w normalnym funkcjonowaniu w społeczeństwie.
- Ach, więc tak. A inne choroby psychiczne? Nie wiem.... schizofrenia? Zaburzenia osobowości?
- Insomnia, jeśli już przy tym jesteśmy. Bezsenność inaczej - dodał, widząc mój dziwny wzrok. - Objawia się trudnościami przy zasypianiu, przerywaniem snu i przedwczesnym budzeniem się, jeśli mam być już precyzyjny do bólu. A teraz pozwól, że pójdę zmyć sobie maseczkę.
I wyszedł do łazienki, a ja usiadłem sobie na łóżku tuż koło szafy. Dokładnie po dziesięciu sekundach do pokoju wszedł bez pukania Niemcy. Jego blond włosy były jeszcze nieuczesane, a on sam miał na sobie mundur sił zbrojnych Wehrmachtu. Zdziwił się na mój widok.
- Gdzie Spirydion? - spytał. Wzruszyłem ramionami.
- Może poszedł do lasu... może zjadł go wilk... może schował się...
- .... w łazience - dokończył Cypr. - Zmywam właśnie maseczkę, a co?
- Jest do ciebie pewien interes, Spirydionie - odparł Niemcy, patrząc na mnie z nienawiścią. - A ciebie zaraz chyba stracę, podnosisz mi ciśnienie. A szef kazał mi się nie denerwować.
Zaniosłem się takim śmiechem, że wszyscy w przeciągu mili uznali mnie chyba za psychopatę. Słowa Niemca mnie zupełnie rozbroiły i nie dość, że nie wiedziałem, co odpowiedzieć, to jeszcze nie mogłem powstrzymać śmiechu. A niech go piekło pochłonie, to był naprawdę świetny tekst. Little Miss Sunshine!
- Szef.... kazał... mu... się... nie... denerwować... - wydukałem, wciąż się trzęsąc z powodu wiadomego. Ludwig Beilschmidt spojrzał na mnie z obrzydzeniem.
- To poczekaj, aż się ogarnę - rozległ się głos Spirydiona, a po chwili drzwi do łazienki się zamknęły. Niemcy usiadł obok mnie.
- Tylko się do mnie nie przysuwaj - ostrzegłem go. Jak na złość przybliżył się tak, że stykaliśmy się ramionami. - Powiedziałem, nie przysuwaj się do mnie.
Odsunąłem się w stronę ściany, a on znów do mnie. Ja pierdzielę, nie ma co robić?
- Wiesz, co? - zniżył głos do szeptu. Serce mi zamarło. - Jesteś słodziaszny, jak się denerwujesz.
Wzdrygnąłem się.
- Wcale nie jestem słodziaszny, to ty masz na bani - warknąłem. - Obaj macie, ty i ten twój kumpel, Ateş.
Zaśmiał się gardłowo. Z bliska był w sumie nawet ładny, jak tak się mu przyjrzałem. Ostre rysy twarzy, błękitne oczy, wąskie usta... Podobnie jak moje. Tylko on miał coś, czego z pewnością ja nie miałem. Nie, nie mówię o różnicy między długościami nóg. Mam na myśli masę wyćwiczonych mięśni schowanych pod skórą. Ciekawe, ile razy był na siłowni.
- To tylko plotki, że Spirydion ma zaburzenia osobowości - odparł, nachylając się nieco do mnie. Chciałem zaprotestować, ale Niemiec w pewnym momencie położył swoją dłoń na mojej i pocałował mnie w usta. Serce znów mi stanęło. Wsunął delikatnie język między moje zęby, muskając nim podniebienie i wewnętrzne części policzków. Drugą ręką objął mnie w pasie i stanowczo przysunął do siebie. Miałem wrażenie, że nie wyrwę się z tego żelaznego uścisku. Zaprotestowałem dopiero, gdy zaczął rozpinać moją koszulę.
- Nie pozwalaj sobie - mruknąłem, odrywając swoje wargi od jego. Chłód jego spojrzenia przeszywał mnie na wylot.
- Nie podoba ci się? - spytał, a jego głos wydał mi się dziwnie bezbarwny. Parsknąłem.
- Oczywiście, że nie! What the thell was that?! - wydarłem się, nawet nie wiedząc, skąd się u mnie wziął ten angielski. Nigdy sobie z nim nie radziłem.
- O, widzę, że ktoś tu szprecha po angielsku - usłyszałem tuż obok siebie głos Spirydiona. Najwidoczniej już się ogarnął. Miał na sobie jakiś strój a'la te z Elegant Gothic Aristocrat, a twarz była czysta jak skarpetka wyprana w Visirze. - Ludwig, nie przytulaj się do niego, podobno masz do mnie interes...
- Wiem o tobie i Feliciano - szepnął mi Beilschmidt do ucha. - Mogę o tym wszystkim powiedzieć, ale tego nie chcesz, prawda? Podejrzewam, że nie. Zaczekasz na mnie grzecznie przy drzwiach.
Przełknąłem głośno ślinę. Miał rację, nie chciałem, żeby ktoś się dowiedział. Kiwnąłem głową, wyswobodziłem się z jego objęć i wyszedłem wyprostowany, jakbym połknął kij. Bałem się, co on mógł chcieć mi zrobić, w końcu to, co powiedział, brzmiało niemal jak groźba. Stanąłem przy drzwiach i oparłem się o ścianę. Moje myśli powędrowały do... właściwie nie zdążyły powędrować. Nie wiem, jak to się stało, ale po chwili z pokoju wyszedł Ludwig i zamknął za sobą drzwi.
- To jak? - zapytał, szczerząc się. Mimowolnie się wzdrygnąłem.
- Co jak? - powtórzyłem, próbując zyskać na czasie. Jak tu przyjechałem, od razu ocalił mi życie Kapitan Rozkoszniaczek, Szkolny Superbohater, co dawało w skrócie SS, czyli tajną policję Heńka Himmlera. Heniu H. zawsze spoko. Ale teraz chyba nie spieszył się, żeby mi uratować tyłek - za pierwszym razem strasznie chamsko go potraktowałem.
- To teraz mogę cię bezkarnie szantażować, a ty musisz robić wszystko, co ci każę, bo inaczej... - zawiesił głos. - Bo inaczej wszyscy się dowiedzą, jasne?
- Yyy... znaczy się... no... yyy... Kapitan Rozkoszniaczek! - zawołałem z szerokim uśmiechem na twarzy. Niemcy odwrócił się i od razu dostał od Alfreda kopa z buta w czoło. Zachwiał się i upadł na ziemię.
- Superbohater zawsze do usług - Zgrabnie wylądował tuż obok mnie i ukłonił się.
- Dzięki, Kapitanie Rozkoszniaczku - poklepałem go z wdzięcznością po ramieniu.
______________________
Takim milutkim akcencikiem kończę rozdział. Zanim ktoś się zapyta, tak, naoglądałam się "Poznaj moich Spartan" i stąd te wszystkie teksty \m/. Na zamówienie Jego Cesarskiej Mości Watykan x Niemcy. To nic, że nie tak to sobie wyobrażałeś xD.
A, no i honorowy patron dzisiejszej notki:
Sponsorowane przez niejakiego doktora J.P.G., który woli pozostać anonimowy.
Pozdrawiam <3
wtorek, 17 lipca 2012
Mexicanos al grito de guerra el acero aprestad y el bridón. Y retiemble en sus centros la tierra, al sonoro rugir del cañón.
Kraj: Meksyk (Meksykańskie Stany Zjednoczone, hiszp. – México,
Estados Unidos Mexicanos, Méjico, nah. Mexihco)
Stolica: Meksyk
Znaki narodowe: Karakara Czarnobrzucha, Kaktus, Tequilla
Język urzędowy: Hiszpański i 63 języki indiańskie
Imię: Diego
Nazwisko: Manzanores Carrillo Quiroz
Pokój: 13
Urodziny: 16 września (rocznica proklamowania niepodległości)
Klasa: Ameryki i Afryki
Rodzina: Kraje Ameryki Środkowej, Hiszpania
Informacje: Na ogół miły chłopak z prawdziwym latynoskim temperamentem. Bardzo chętnie poznaje nowe osoby i zaprzyjaźnia się z nimi, jednak jest troszkę zamknięty w sobie. Stara się nie okazywać swoich uczuć takich jak smutek, złość czy radość (itp. itd.), ale nie zawsze mu się to udaje. Przeważnie zatrzymuje powieżone mu sekrety. Przeważnie. Kiedyś poważnie pokłócił się z Hiszpanią, ale na dowód tego, że już nic do niego nie ma, używa jego języka (hiszpańskiego). Jest śmiertelnie obrażony na Alfreda F. Jonas'a (USA), za to, że odebrał mu Texas. Hoduje iguanę, której ciągle zmienia imię. Uwielbia wszystkie formy meksykańskiego jedzenia np. Taco, ale z obrzydzeniem patrzy na Hamburgery. Stara się prowadzić zdrowy tryb życia, dlatego je dużo owoców (: >), a meksykańskie dania jada raz na jakiś czas. Silny i wysportowany właściciel złocisto-brązowych oczu oraz włosów w tych samych kolorach. Na jego lewym policzku widnieje tatuaż. Nikt nie wie co przedstawia, chociaż sam diego utrzymuje, że smoka. Kocha pływać i jeździć konno. Lubi organizować imprezy, gdzie atrakcją jest rozbijanie piniaty. Na takie zabawy zakłada swoje wielkie i kolorowe sombrerro. Bardzo często można go zobaczyć jak przechadza się z iguana na ramieniu oraz buteleczka swojego narodowego trunku - tequilli. Nie lubi Alfreda, jego kultury i jedzenia jest (trochę bardzo) zboczony. Nie zawsze jest takim miłym chłopcem, na jakiego wygląda. Czasem miewa "humorki", a wtedy biada ludzkości. Bywa arogancki, brutalny, chamski.... Jest również kłamcą doskonałym. Ale przecież każdy medal ma dwie strony, a kij dwa końce.
Co/Kogo lubi: Uwielbia jeździć konno i pływać. Bardzo lubi Hiszpanię i jego kulturę oraz meksykańskie jedzenie i zawieranie nowych znajomości. Kocha zwierzęta, pić Tequille, rozbijać piniaty i nosić Sombrerro. Nie pogardza towarem od Holandii.
Czego/Kogo nie lubi: Hamburgerów, Alfreda,
Inne: - Jest zboczony,
- Kocha swoją iguanę, jak nikogo innego.
- Jest zboczony
- Wierzy (i widzi/rozmawia) w istoty nadnaturalne, takie jak Demony, Anioły, Duchy, Kosmici...
- Jest otwarty na nowe znajomości
- Tak jak Francja jest zboczony.
- Ma Heksakosjoiheksekontaheksafobie, czyli lęk przed liczbą 666. (ale do Lucyfera nic nie ma. Ba, uważa, że to spoko koleś. I najlepszy partner do pokera.)
- Wspomniane było iż jest zboczony? Nie? To wspominam - jest zboczony
___________
[Karta będzie rozbudowana jak tylko wpadnie mi jakiś pomysł.
W Tytule Refren Hymnu Meksykańskiego dostępnego na Wikipedii.]
niedziela, 1 lipca 2012
Śmierć przedewszystkim a gdzie wino ?!
Kraj: Republika Peru
Stolica : Lima
Język urzędowy : Hiszpański , Keczua i Ajmara
Data urodzin : 28 Lipiec ( tak jak data niepodległości Peru )
Symbol narodowy: Kwiat Cantuta
Imię : Carlos
Nazwisko : Russo
Wygląd: Chłopak miał zawsze i nigdy się nie farbował, kolor jego włosów przypominał barwę ni to kasztanu ni to srebra,ani nawet złota.Jego kolor nie można powiedzieć, że jest ładny ale urzekający.Kolor miodu można by tak jaśniej powiedzieć.Szczupły ale nie na tyle by na niego krzyczeć " deska" czy chudzielec.Normalnej postury. Złoto-brązowe oczy urzekły nawet jego matkę..no dobra macochę.
Jego ubiór nie wychodził spoza normy była raczej przeciętnym co do spraw mody.Zawsze nosił ciemne spodnie każdego koloru,jakaś bluzka or koszulka i do tego jego ukochany czerwony szal i czarna skórzana kurtka lub jakaś bluza czy sweter..
Charakter: łagodny, miły,sympatyczny chłopak.Z delikatną dociekliwością w oczach oraz zabójczo przystojnym ciałem i oszałamiającym wzrokiem.Cóż.charakter odziedziczył po zmarłej matce. troskliwy, wysłucha wręcz wszystkiego i każdego, potrafi doradzić w kryzysowych sytuacjach.Jego ciekawość jest czasami nie do ogarnięcia.Dobroduszny.Jak mu nadepniesz na odcisk to się potrafi nieźle zezłościć i komuś solidnie odgryźć.Romantyk,Tolerancyjny ( to po ojcu), gentlemen , urokliwy to chłopakowi trzeba przyznać.Potrafi do siebie przyciągać ludzi,jest bardzo otwarty na wszystkie rozmowy oraz przygody.
Lubi :Piłkę nożną ( ubóstwia ja oglądać a nawet w nią grać.), gorzką czekoladę, dobre przygodny, wspinaczki po górach,grać na swojej gitarze elektrycznej,
Nie Lubi: Psów, nie tolerancji ,chamstwa,kłamać,bitej śmietany, truskawek oraz wiele innych rzeczy.
Klasa : Ameryki i Afryki
Rodzinę :
- Nie wiadomo xD
Numer pokoju : 30
Inne uwagi:
- mierzy 180 ( twierdzi,że wszystko zniesie ale nie swój wzrost)
- ma uczulenie na truskawki, orzechy włoskie,
- nałogowo gada do samego siebie,
- pięknie maluje i rysuje ( ukrywa to przed światem)
sobota, 30 czerwca 2012
002. W poszukiwaniu ero pokoju: Strasznie mi się nudzi!
15 września
Nieco znużony
siedziałem właśnie na matematyce. Jakiż to byłem szczęśliwy, że dziś to moja
ostatnia lekcja! W końcu więcej bym tu z nimi nie wytrzymał, do tego jeszcze ta
wredna Moder Svea po raz kolejny przynudzała opowiadając o jakimś głupim
twierdzeniu… Pitapotasa? Nie wiem, to właśnie było coś takiego, jednak zbytnio
mnie to nie obchodziło. Nieco później kiedy leżałem na ławce już nieźle
przysypiając usłyszałem swoje imię.
- Alexej do
tablicy! Rozwiążesz to zadanie! – powiedziała nieco zdenerwowana nauczycielka i
jakby chcąc się upewnić, że nie śpię uderzyła linijką o ławkę tuż obok mojej
głowy. Nieco przestraszony podskoczyłem na w miejscu i obdarowałem ją
morderczym spojrzeniem.
- Proszę
bardzo Alexej, tablica już czeka – padły chłodne słowa. Niechętnie podniosłem
się z krzesła i podszedłem do czystego piekła, powszechnie zwanego tablicą.
Wziąłem do ręki kredę i przyjrzałem się napisanemu przykładowi. I do diabła co
to ma być?! Narysowali jakiś trójką, jeden bok podpisali, że ma pięć centymetrów,
drugi siedem centymetrów, a trzeci nazwali „C” i niech mi ktoś po wie co to ma
do diabła być?!
- Masz
obliczyć ile ma bok „C” – wyjaśniła zniecierpliwiona nauczycielka. No tego to
bym się raczej sam domyślił! Zacząłem coś bazgrać na tablicy i wtedy nadeszło
moje zbawienie. Dzwonek! Tylko na to czekałem, bez słowa odłożyłem kredę i
podbiegłem po moje rzeczy. Szybko wszystko spakowałem i wybiegłem z klasy
pierwszy, bo jeszcze by mnie cofnęła do tego piekła! Szybko udałem się do
stołówki i z uśmiechem popatrzałem po stolikach. Było naprawdę mało osób, w
końcu wszyscy jeszcze zbierali się z swoich lekcji. Zaraz wybrałem sobie coś do
zjedzenia i usiadłem przy jednym ze stolików. Jakieś dwadzieścia minut później,
kiedy to kończyłem jeść, zauważyłem, że do stołówki wchodzi mój współlokator,
no to dziś przebił sam siebie, by iść te maks dwieście metrów przez dwadzieścia
minut. Po paru dłuższych chwilach usiadł przy jednym z wolnych stolików, sam
nie czekając dłużej odniosłem swoją tacę i postanowiłem usiąść obok niego.
- Nie no,
widzę, że pobiłeś dziś rekord w dojściu do stołówki – zażartowałem uśmiechając się
do niego z nutą złośliwości. Lubię nieco mu dokuczać, bo wtedy czasem zwraca na
mnie uwagę. Cisza z jego strony była
bardzo wymowna, czyli po raz kolejny nie ma ochoty ze mną gadać. Westchnąłem przeciągle
i położyłem się na stoliku, czemu ten mój współlokator jest taki nudny! I nie
dość, ze wolno chodzi to jeszcze to jedzenie będzie jadł z dwie godziny!
Wyjąłem z kieszeni swój telefon i zacząłem grać w jakąś gierkę.
- Co miałeś
ostatnie? – zapytałem nie mogąc już siedzieć w tej ciszy, w końcu jeszcze
trochę, a po prostu umrę z nudów!
-
Informatykę – odpowiedział mi przegryzając kolejny kęs swojego obiadu. I to by
było na tyle z naszej rozmowy, bo raczej na nic więcej pytań mi nie odpowie…
Ciekawi mnie czy w końcu dowiedział się,
gdzie leży mój kraj, bo raczej geografia to nie jest jego dziedzina. Siedzieliśmy tak w ciszy jeszcze z dwadzieścia
minut, przecież ten raczej niechętnie zaczyna rozmowy. W końcu już całkowicie
znudzony wpadłem na pewien pomysł.
- Chodź poszukamy ero pokoju pod internatem! –
powiedziałem w pełni zadowolony ze swojego pomysłu, to może być ciekawe!
Przecież na co dzień się takich pokoi nie odwiedza.
- W moim
kraju pornografia jest zakazana – odparł beznamiętnie, ale nie przejąłem się
tym. Kiedy skończył jeść złapałem go za nadgarstek i pociągnąłem by wstał.
- Och
przestań być taki zasadniczy! Będzie zabawa! – powiedziałem wesoło i pociągnąłem
go ku wyjściu ze stołówki. – Lepiej chodźmy go teraz poszukać, póki jeszcze
jedzą obiad, a potem idą na zajęcia pozalekcyjne – dodałem po chwili dalej go
ciągnąc za nadgarstek. Po jakiejś dłuższej chwili, bo Sing jak zwykle się
wlekł, dotarliśmy do naszego pokoju. Spojrzałem na niego moimi jarzącymi się oczami,
a po chwili rozejrzałem się po pomieszczeniu szukając czegoś przydatnego.
- Dobra
Sing! Musimy wziąć latarkę, jakieś picie, bo niewiadomo ile będziemy tego szukać,
do tego scyzoryk, by mieć jak drzwi otworzyć i plecaki, by nieco rzeczy wziąć stamtąd
ze sobą – podliczyłem wszystko co może nam się przydać.
- Nie
zamierzam nic stamtąd zabierać, nie mam też tam zamiaru iść – odpowiedział mi
swoim tradycyjnym tonem. Ech te jego durne zasady! Mógłby w końcu nieco się
wyluzować!
- No weź! Tu
chodzi o ero pokój! To coś niezwykłego! Chyba nie każesz mi iść tam samemu!
Jestem pewien, że będą tam tez jakieś gadżety, a tobie na pewno ktoś wpadł w
oko, dzięki tym gadżetom będzie okrzyknięty
bogiem w łóżku przez swojego ukochanego – uśmiechnąłem się złośliwie,
wiedziałem w końcu, że ta wypowiedź nic nie zmieni, ale przynajmniej zwróci na
mnie jego uwagę.
- Nigdzie
nie idę, to wbrew zasadą – odparł uparcie trzymając się swoich przekonań.
Kiedyś chyba go za to uduszę, albo przeszukam jego rzeczy w poszukiwaniu tej
głupiej księgi zasad, by potem ja spalić. Już się do niego więcej nie
odzywałem, po prostu znalazłem jakieś dwa plecaki, które miałem okazje
przywieść ze sobą. Jeden zapewne był dla Feliksa, jednak ten go nie przyjął, bo
nie był różowy… Chwilę później wszystko miałem spakowane, jeden plecak szybko
założyłem, a drugi wcisnąłem w ręce współlokatora.
- Dobra, a
teraz nie marudź, musimy się śpieszyć – powiedziałem z zadowoleniem i nim ten
zdążył zareagować złapałem go za rękę i wyciągnąłem z pokoju. Nie czekając na
jego słowa szybko ciągnąłem go korytarzem internatu w poszukiwaniu zejścia do
podziemi. Po jakiejś półgodziny udało nam się znaleźć stare drzwi gdzieś w
prawie zapomnianej części internatu. Widziałem je już kiedyś, kiedy to Polska
zmusił mnie do zwiedzenia tej okolicy. Zaraz złapałem za klamkę, niestety były
zamknięte.
- Daj
scyzoryk – poinformowałem mojego towarzysza, jednak ten nawet nie zareagował.
- Nie miałem
zamiaru tu iść – powiedział jakby to wszystko wyjaśniało. Warknąłem pod nosem
ciche przekleństwo i puściłem jego rękę. Zdjąłem plecak z ramion i przeszukałem
go by znaleźć scyzoryka i już na przyszłość latarki. Kiedy w końcu mi się udało,
znów założyłem plecak i upewniłem się, że Sing nigdzie nie wywiał. Z
zadowoleniem widząc, że ten stoi w miejscu i najwidoczniej zastanawia się w
którą to stronę ma iść, zacząłem grzebać przy zamku. Chwile później drzwi stanęły
przed nami otworem pokazując nam ciemne schody prowadzące do piwnicy. Szybko
złapałem współlokatora za dłoń i pociągnąłem go w dół. Włączyłem latarkę i
nieco potykając się o własne nogi zacząłem schodzić po schodach. Na końcu
schodów niestety wywaliliśmy się na ziemie i to z niezłym hukiem. Jednakże to
nie była moja wina, tylko Singa. Ten nie dość, że całą drogę się wlekł, to teraz
jeszcze potknął się o coś!
- Ałł…
Powinieneś patrzeć pod nogi – warknąłem cicho masując obolałe ramię, tak ten
powinien bardziej uważać. Jednakże nie
odpowiedział mi, tylko powoli podniósł się z ziemi i otrzepał się z kurzu.
Westchnąłem niechętnie, ten nawet wstaje z ziemi zbyt powoli. W końcu miałem
zamiar wstać i wtedy syknąłem po raz kolejny, kiedy tylko chciałem poruszyć stopom, to
powodowało straszny ból. Tego mi jeszcze brakowało, skręcenia sobie kostki,
kiedy mam za jedyny ratunek tego powolnego współlokatora.
- Pomożesz
mi wstać? Boli mnie kostka – poprosiłem go ładnie, w końcu nie mam zamiaru
utknąć tu na ziemi, zaraz wyciągnąłem do niego rękę czekając aż mi pomoże. W
końcu ten mi pomógł wstać. Od razu kiedy stanąłem na obolałej nodze, poczułem
straszliwy ból, czyli jednak skręciłem sobie kostkę. – Pomóż mi iść, chyba
skręciłem sobie kostkę. – powiedziałem kurczowo trzymając się jego ramienia,
musiałem mieć jakąś podporę, by tylko nie stanąć na chorej nodze.
- Dobrze,
pomogę Ci – powiedział przekładając moje ramię przez swój kark, a mnie samego
trzymając w pasie. Już widziałem, że ma zamiar wracać do góry po schodach.
- Nigdzie
nie wracamy! Jesteśmy już tak blisko, więc chodź w tamtą stronę – powiedziałem wskazując
głową kierunek.
- Ale to niezgodne
z zasadami – powiedział po raz kolejny, czyżby był zdartą płytą i nie miał nic
innego do powiedzenia?
- No weź!
Nie musisz tam wchodzić, a ja nie po to szedłem taki kawał, by zawracać taki
kawałek przed celem! – powiedziałem pewny siebie, miałem nadzieje, że gadka o
celu jakoś go przekona. Widać było, że ten nieco zrezygnowany, ale ruszył w
pokazanym przeze mnie kierunku. Teraz przez to,
że mam skręconą kostkę, wlekliśmy się jeszcze dłużej… Ten kawałek, który
wynosił niecałe sto metrów przebyliśmy przez chyba ponad dziesięć minut! Jednak
w końcu nam się udało!
- Ero pokój!
–przeczytałem tabliczkę wiszącą na brązowych, wielkich drzwiach. Byłem naprawdę
zadowolony, że w końcu nam się udało. Zaraz złapałem za klamkę i pociągnąłem za
drzwi, które niechętnie mi ustąpiły. Miałem mały problem ze znalezieniem włącznika
światła, gdy tak wręcz leżałem na swoim współlokatorze, który to uparcie nie
chciał wejść do środka. Kiedy w końcu udało mi się znaleźć włącznik , cały w
skowronkach włączyłem światło. To co zobaczyłem niezwykle mnie zawiodło.
- Tu niema
żadnych erotycznych gadżetów! – krzyknąłem niezadowolony. Pewnie ciekawi was co
było obecnie w ero pokoju… Cóż… Jest tu magazyn wódki… Nieco zaskoczony zauważyłem
stolik stojący przy drzwiach, a na nim kartkę. Wziąłem ją do ręki i zauważyłem,
że coś na niej pisze. Zacząłem czytać wiadomość na głos.
- Drogi
towarzyszu! – zadrżałem, więc to był list od Ivana! Och, no to nieźle się
wpakowaliśmy! – Udało Ci się znaleźć mój magazyn wódki, jeśli szukałeś ero
pokoju, nie bój się, wszystko jest u mnie. Jeśli chciałbyś coś z niego to po
prostu stań się ze mną jednością towarzyszu, dostaniesz co chcesz. Radziłbym
nie zabierać mojej wódki. Ivan~ - skończyłem czytać i zadrżałem, naprawdę
świetnie się wpakowaliśmy. Odłożyłem list na stoliku, widać, że nawet nie
możemy wziąć tej wódki, no chyba, że chcemy spędzić najbliższe dwa miesiące na
intensywnej terapii w szpitalu.
- Wracajmy…
Nic tu po nas, a życie mi jeszcze miłe… - westchnąłem zawiedziony. Sing tylko
przytaknął i powoli odwrócił się, by iść w stronę schodów. – Ale ja nie wejdę
po schodach – powiedziałem po chwili, w końcu samo człapanie się tą stronę było
strasznie nieprzyjemny. Staliśmy tak jeszcze przez chwilę, aż ten w końcu wziął
mnie na ręce.
- C-co ty
robisz?! – zapytałem nieco zdziwiony tym zachowaniem.
- Pomagam Ci
– odpowiedział mi krótko i zaczął się rozglądać i zastanawiać, w którą to ma
iść.
- W tamtą –
pokazałem głową z cichym westchnieniem. Czyli będziemy wracać do pokoju z
jakieś trzy godziny i to zapewne w całkowitej ciszy, chyba tu zanudzę się na śmierć.
Kiedy dalej się tak wlekliśmy tylko zamknąłem oczy, tak na moment, w końcu i
tak jeszcze długa droga przed nami, bo ledwo zaczęliśmy wchodzić po schodach. Uświadomiłem
sobie, że od Singa bije niezwykle przyjemne ciepło. Nie myśląc za wiele
wtuliłem się w jego tors dając sobie chwile odpoczynku, w końcu już na tej
nieszczęsnej matmie przysypiałem. Trzeba było w nocy spać, a nie siedzieć z
Feliksem, Ivanem i Torisem i pić wódkę, a potem słuchać opowieści upitego
Litwy… Nim się zorientowałem pogrążyłem się we śnie cały czas wtulając się w tors
współlokatora, muszę powiedzieć, że dawno już tak dobrze nie spałem. Nawet nie
wiem kiedy położył mnie do łóżka.
_________________________
Cóż, oto i moja pierwsza notka xD Nie wiem czy jest zbytnio dobra, ale udało mi się coś napisać, a to wielki sukces! Poza tym to notka z serii, którą pisze z Singapurem, będzie ona takim przykładem. Mam nadzieje, ze zachęcimy was też do pisania serii notek, bo to może być dosyć ciekawe :)
Guten Tag~
Kraj: Luksemburg (Grousherzogdem Lëtzebuerg)
Stolica: Luksemburg
Języki urzędowe: luksemburski, niemiecki i francuski
Data urodzin: 19 kwietnia
Symbol narodowy: rukiew wodna
Imię i nazwisko: Anseaume Morgenstern
Charakter: Mimo że jest blondynem, nie jest głupi. Wybitnie genialny też nie. Po prostu całkiem inteligentny, choć sam tego nie powie, bo jest zbyt skromny. Lubi czytać książki, zwłaszcza te historyczne. Interesuje się III Rzeszą, ale nie mówi o tym na głos, by inni go nie wyśmiali. Woli słuchać zamiast sam mówić, choć gdy się napije, potrafi przegadać każdego. Cierpi na słowotok, czyli chęć przekazania jak największej ilości informacji w jak najmniejszym czasie, przez co wiele osób często go po prostu nie rozumie. Pije wodę hektolitrami, podobnie jest z kawą. Na ogół spokojny, ale gdy się zdenerwuje, potrafi kląć jak szewc i wyrzucić komuś prosto w twarz, co o nim sądzi, czego czasami żałuje. Wbrew temu, co niektórzy o nim sądzą, wcale nie słucha muzyki klasycznej, lubi za to rocka i metal, między innymi Rammstein i Sabaton. Lubi czasami pociąć się żyletką albo powbijać paznokcie w skórę (zwłaszcza, jeśli ugryzie go komar) i polać to wodą utlenioną. Potrafi całkiem szybko biegać, ale kiedy na horyzoncie pojawiają się Francja albo Hiszpania, zasuwa tak, że aż się za nim kurzy. Na ogół stara się nie okazywać uczuć, zakładając maskę chłodnej obojętności i szukać samotności, ale czasami się nie da i sam przychodzi do kogoś, żeby z nim szczerze porozmawiać. Ma arachnofobię, zawsze gdy widzi pająki, bierze broń i chce strzelać, jednak w pobliżu zawsze znajdzie się ktoś, kto pacnie go kapciem albo czymś innym, niż blondyn zdąży pociągnąć za spust. Ma własny pistolet, który trzyma zawsze w miejscu, z którego można by szybko go wyjąć. Czasami zdarza mu się wdać w jakąś bójkę, zazwyczaj z Prusami. Często gada sam do siebie albo do swojego odbicia w lustrze bądź wlepia w nie wzrok. Nie znosi, kiedy ktoś się na niego gapi.
Wygląd zewnętrzny: W miarę wysoki (metr siedemdziesiąt pięć) chłopak o blond włosach i karnacji tak jasnej, jakby w całym swoim życiu słońce widział tylko parę razy. Ma duże ciemnoniebieskie oczy, na widok których dziewczynom miękną kolana. Przeważnie ma na sobie jakąś koszulkę, na to rozpiętą koszulę z krótkim lub długim rękawem, w zależności od kaprysu/temperatury/innego czynnika (niepotrzebne wykreślić), oraz jeansy. Żadnych innych spodni nie toleruje.
Lubi: znaczenie swojego nazwiska, grać w karty, dobre książki, muzykę (zwłaszcza Rammstein), historię, czekoladę, trochę rysować i pisać
Nie lubi: głośnych imprez, fast-foodów, coca-coli, nazywania go "burżujem", Francji, Hiszpanii, których trochę się boi
Klasa: Europa
Rodzina:
Germania - ojciec
Państwo Frankońskie - matka
Niemcy, Holandia, Belgia - rodzeństwo
Francja, Prusy, Szwajcaria, Austria, Liechtenstein - przyrodnie rodzeństwo
Numer pokoju: 13
Inne uwagi:
- wierzy w duchy, zombie i inne tego typu istoty
- próbował kiedyś wywołać Krwawą Mary
- zdarza mu się lunatykować, a wtedy robi różne rzeczy, nawet czasami pije wodę; kiedyś szedł przez korytarz i otwierając oczy był święcie przekonany, że idzie za nim kardynał Richelieu
- uwielbia psy i króliki
- kocha widok krwi
- Germania uważa go za schizofrenika, ale Anseaume nic sobie z tego nie robi
Stolica: Luksemburg
Języki urzędowe: luksemburski, niemiecki i francuski
Data urodzin: 19 kwietnia
Symbol narodowy: rukiew wodna
Imię i nazwisko: Anseaume Morgenstern
Charakter: Mimo że jest blondynem, nie jest głupi. Wybitnie genialny też nie. Po prostu całkiem inteligentny, choć sam tego nie powie, bo jest zbyt skromny. Lubi czytać książki, zwłaszcza te historyczne. Interesuje się III Rzeszą, ale nie mówi o tym na głos, by inni go nie wyśmiali. Woli słuchać zamiast sam mówić, choć gdy się napije, potrafi przegadać każdego. Cierpi na słowotok, czyli chęć przekazania jak największej ilości informacji w jak najmniejszym czasie, przez co wiele osób często go po prostu nie rozumie. Pije wodę hektolitrami, podobnie jest z kawą. Na ogół spokojny, ale gdy się zdenerwuje, potrafi kląć jak szewc i wyrzucić komuś prosto w twarz, co o nim sądzi, czego czasami żałuje. Wbrew temu, co niektórzy o nim sądzą, wcale nie słucha muzyki klasycznej, lubi za to rocka i metal, między innymi Rammstein i Sabaton. Lubi czasami pociąć się żyletką albo powbijać paznokcie w skórę (zwłaszcza, jeśli ugryzie go komar) i polać to wodą utlenioną. Potrafi całkiem szybko biegać, ale kiedy na horyzoncie pojawiają się Francja albo Hiszpania, zasuwa tak, że aż się za nim kurzy. Na ogół stara się nie okazywać uczuć, zakładając maskę chłodnej obojętności i szukać samotności, ale czasami się nie da i sam przychodzi do kogoś, żeby z nim szczerze porozmawiać. Ma arachnofobię, zawsze gdy widzi pająki, bierze broń i chce strzelać, jednak w pobliżu zawsze znajdzie się ktoś, kto pacnie go kapciem albo czymś innym, niż blondyn zdąży pociągnąć za spust. Ma własny pistolet, który trzyma zawsze w miejscu, z którego można by szybko go wyjąć. Czasami zdarza mu się wdać w jakąś bójkę, zazwyczaj z Prusami. Często gada sam do siebie albo do swojego odbicia w lustrze bądź wlepia w nie wzrok. Nie znosi, kiedy ktoś się na niego gapi.
Wygląd zewnętrzny: W miarę wysoki (metr siedemdziesiąt pięć) chłopak o blond włosach i karnacji tak jasnej, jakby w całym swoim życiu słońce widział tylko parę razy. Ma duże ciemnoniebieskie oczy, na widok których dziewczynom miękną kolana. Przeważnie ma na sobie jakąś koszulkę, na to rozpiętą koszulę z krótkim lub długim rękawem, w zależności od kaprysu/temperatury/innego czynnika (niepotrzebne wykreślić), oraz jeansy. Żadnych innych spodni nie toleruje.
Lubi: znaczenie swojego nazwiska, grać w karty, dobre książki, muzykę (zwłaszcza Rammstein), historię, czekoladę, trochę rysować i pisać
Nie lubi: głośnych imprez, fast-foodów, coca-coli, nazywania go "burżujem", Francji, Hiszpanii, których trochę się boi
Klasa: Europa
Rodzina:
Germania - ojciec
Państwo Frankońskie - matka
Niemcy, Holandia, Belgia - rodzeństwo
Francja, Prusy, Szwajcaria, Austria, Liechtenstein - przyrodnie rodzeństwo
Numer pokoju: 13
Inne uwagi:
- wierzy w duchy, zombie i inne tego typu istoty
- próbował kiedyś wywołać Krwawą Mary
- zdarza mu się lunatykować, a wtedy robi różne rzeczy, nawet czasami pije wodę; kiedyś szedł przez korytarz i otwierając oczy był święcie przekonany, że idzie za nim kardynał Richelieu
- uwielbia psy i króliki
- kocha widok krwi
- Germania uważa go za schizofrenika, ale Anseaume nic sobie z tego nie robi
Καλημέρα, μου επιτρέπετε να συστηθώ.
Kraj: Cypr (Republika Cypryjska, gr. Κυπριακή Δημοκρατία, tur. Kıbrıs Cumhuriyeti)
Stolica: Nikozja
Język urzędowy: grecki, turecki
Data urodzin: szesnasty sierpień
Symbol narodowy: sosna
Imię i nazwisko: Spirydion Orion Ateş
Klasa: Azja i Ocenia
Wygląd:
Mimo iż jest bratem Grecji, jest do niego zupełnie niepodobny. Prosty jak świeca o jasnej karnacji i długich włosach o kolorze podchodzącym pod ciemny blond, które najczęściej związuje wstążką. Właściciel lekko zadartego nosa, wąskich warg i jasnozielonych oczu, których kolor często jest określany przez innych jako śmieszny. Często można go spotkać w białej bądź błękitnawej koszuli i w spodniach od munduru Wehrmachtu. Nie, żeby to coś sugerowało, po prostu podoba mu się kolor. Czasami wkłada granatowe lub błękitne jeansy.
Charakter:
Spirydion to dosyć specyficzna osoba. Z jednej strony to dobry, uśmiechnięty chłopak o niezwykłej wrażliwości i dobrym sercu, gotowy pomóc niemal każdemu, kto tej pomocy potrzebuje.Wpadając po cukier, zaprosi na Earl Grey'a, podzieli się, jeśli coś ma i z chęcią zaznajomi się z kimś o podobnych zainteresowaniach. A z drugiej już nie jest tak różowo. Złośliwy i arogancki megaloman uprzykrzający życie każdemu w polu widzenia, a zwłaszcza kandydatów na lepszych od niego. Ostatnie słowo musi należeć zawsze do niego, inaczej istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że się zirytuje, a wtedy zalecane jest zniknięcie mu z oczu. Możliwie jak najszybsze. Musi mieć rację nawet wtedy, kiedy jej nie ma. Zgodzić się z nim jest źle, zaprzeczyć - wcale nie lepiej. Zmienny i nieprzewidywalny niczym pogoda. Niemal zawsze towarzyszą mu ironia, sarkazm i specyficzne poczucie humoru, ale gotów jest odłożyć je na dalszy plan na potrzeby wizerunku przyjaznego, uprzejmego i wyrozumiałego sąsiada.
Co lubi:
Cypr przepada za erystyką. Ba! Zajmuje u niego jedno z pierwszych miejsc w hierarchii ważności. Lubi także grać na instrumentach i trochę śpiewać... Ale co tam muzyka. Po co można dyrygować tylko w chórze, skoro można to robić także i poza nim? Uwielbia wręcz dyktować innym, co mają robić, i wtedy jest w swoim żywiole. Sympatią darzy także pisanie wierszy i staromodne pióra.
Czego nie lubi:
Z pewnością nienawidzi wyzwisk i nigdy ich nie używa. W końcu od czego są riposty, nieprawdaż? Nie znosi także osób, które się za nim szwendają i próbują zająć mu choć chwilę z jego jakże cennego czasu. Piłka nożna? Strata czasu. Oglądanie meczów? Podobnie.
Rodzina:
Cesarstwo Wschodniorzymskie - ojciec
Hellada - matka
Grecja - brat
Do nikogo innego się nie przyznał
Numer pokoju: dwanaście
Inne uwagi:
- Uczęszcza na kółko dziennikarskie.
- Gra na skrzypcach i trochę na fortepianie.
- Nie zawraca sobie głowy sprawami religijnymi. W końcu nawet nie wiadomo, czy Bóg naprawdę istnieje...
- Miły jest głównie dla Grecji, czasami dla Niemiec, resztą nie zawraca sobie głowy. Co nie znaczy, że nie można się z nim dogadać, o nie!
- Próbuje strzelać z łuku. Podkreślam: próbuje. Nie zawsze wychodzi, choć czasem strzała znajdzie się w centrum tarczy...
- Pali papierosy.
- Ma ogromną słabość do młodszego z braci Beilschmidtów, ale pilnie strzeże tej tajemnicy, szczególnie przed Prusami i Germanią.
- Nade wszystko nie znosi Włoch, Węgier, Belgii i Białorusi.
[Ostatnia edycja: 1.04.2013, 17:23]
piątek, 29 czerwca 2012
001.„A wiesz, co ma wspólnego twoja inteligencja z ładną Niemką?”
30 września
Rano coś brutalnie wyrwało mnie ze świata sennych marzeń. A raczej ktoś. Był to nikt inny, tylko nasz hardcorowy Szkolny Superbohater! Nie, nie mówię o tym wariacie Alfredzie, którego również można by tak nazwać, ale o Feliciano, największym debilu, jakiego świat oglądał. Boże, skoro jesteś taki miłosierny to czemu mi go zesłałeś? Oczywiście nie chcę sugerować, że Jones lepszy... Przynajmniej nie rzuca się na ludzi, kiedy jeszcze są we śnie lub w półśnie, i nie tuli ich, jakby zaraz mieli odjechać na drugi kraniec Ziemi.
- Vee~! Marco~! - atakowi na moją osobę musiał oczywiście towarzyszyć okrutny, wręcz nieludzki pisk, który obudziłby nawet umarłego... ale nie San Marino. Gość to jest koksem, taki Feliciano drze mu się nad uchem, a ten dalej śpi.
- Złaź ze mnie i to w trybie jetzt, jeśli nie chcesz poznać mojego... ugh... gniewu - wydusiłem z siebie, próbując zrzucić z siebie tę idiotyczną przybłędę o bursztynowych oczach. Niestety bezskutecznie.
- Marco, dzisiaj na obiad będzie pasta - szepnął mi do ucha, wtulając się w moje plecy. Moje ciśnienie zaczęło powoli wzrastać. Ja próbuję jakoś wstać z łóżka, a ten mi nawija o jakiejś paście na obiad... Ludzie, trzymajcie mnie...
- Ludzie pluł, będę pluł - zanuciłem, usilnie starając się zachować spokój. Uścisk Włoch Północnych nieco zelżał, jakby chłopak ze zdziwieniem przysłuchiwał się nuconej przeze mnie piosence. Wykorzystałem to i podniosłem się, zrzucając go na podłogę. Pisnął i zaczął płakać, masując sobie rękę.
- O ja pier... - urwałem, przypominając sobie taktykę, jaką kiedyś wymyśliłem, żeby ten wariat dał mi spokój. Gwizdnąłem cicho i zaścieliłem łóżko. Feliciano nadal siedział przy łóżku i płakał, jednak tym razem... przytulał się do jego nogi. Nie no, ludzie święci, ten facet jest nie do wytrzymania! O ile można go w ogóle tak nazwać... Poszedłem do łazienki, wziąłem kawałek papieru toaletowego i namoczyłem go. Zakradłem się powoli do Feliciano, który dalej łkał, przyciskając swoją twarz do kawałka drewna podtrzymującego moje kochane łóżeczko. Objąłem go lekko, odciągając od meblowej nogi. Spojrzał na mnie zapłakanymi oczami.
- Nie płacz, Feliciano - szepnąłem mu łagodnie do ucha, gładząc jego plecy. - Pokaż, gdzie cię boli.
- Tutaj - pisnął, pokazując obdarty łokieć. Z trudem powstrzymałem się od rozerwania chłopaka na strzępy. Przyłożyłem tylko mokry papier do jego łokcia i delikatnie pocałowałem go w czubek głowy. Wtulił się w mój nieosłonięty tors i pociągnął nosem. Wziąłem go na ręce i posadziłem na idealnie zaścielonym łóżku.
- Marco... - szepnął cicho, niemal niesłyszalnie. - Pomożesz mi dzisiaj przygotować pastę?
- Naturalnie - Pochyliłem się i zacząłem scałowywać łzy z jego twarzy. Kąciki jego ust lekko się podniosły.
- Obiecujesz? - spytał. Pogładziłem go po brązowych włosach i zabrałem papier z jego łokcia.
- Obiecuję - odszepnąłem między kolejnymi pocałunkami. Włoch objął mnie w pasie i wdrapał się na moje kolana. Nie protestowałem. - Wiesz, Feliciano... Muszę przyznać, że pomimo nieco irytującej osobowości jesteś strasznie uroczy.
Włoch nie odpowiedział, zarumienił się tylko wdzięcznie.
- Już lepiej? - spytałem po chwili, odrywając usta od jego policzka i całując go w czoło. Kiwnął głową. Mogłem tak siedzieć z nim na kolanach całą wieczność, gdyby nagle się nie poruszył. Dopiero wtedy zorientowałem się, że zasnął. Ostrożnie położyłem go na swoim łóżku i poszedłem do łazienki, aby się ogarnąć. Wziąłem prysznic, umyłem włosy, ubrałem się w jakieś przyzwoite ciuchy i wróciłem do pokoju, gdzie mój brat i kuzyn uroczo sobie spali. Brakowało tylko Romano... Ale w sumie dobrze, że go nie było. Nie poszłoby z nim łatwiej jak z Feliciano, a tylko wrzasku by więcej narobił.
- Jakie dzisiaj lekcje mamy...? - zastanowiłem się, spoglądając na małą karteczkę na szafeczce przy moim łóżku. - Dzisiaj czwartek... dwa angole, hista, plastyka, wf, informa? O Chrystusie, nie idę, w życiu.
Spojrzałem jeszcze raz na śpiącego Feliciano i usiadłem obok niego. Wcale nie był taki zły... kiedy spał, opanuj się, Marco. To tylko dzieciak. Rozpuszczony jak dziadowski bicz dzieciak, który ciągle płacze.
- Bujaj się - mruknąłem sam do siebie. - Słodki chociaż jest, nie to, co Romano. Tylko klnie i kobiety podrywa. A Feliciano... - westchnąłem i pokręciłem głową, spoglądając w sufit. - On ma swój urok, któremu nie sposób się oprzeć...
Poczułem delikatne trącanie w ramię. Spojrzałem odruchowo na Feliciano. Był odwrócony twarzą do mnie i najwyraźniej się już obudził. Na jego twarzy widniał uroczy uśmiech.
- To prawda, co mówiłeś? - spytał cicho. W jego głosie pobrzmiewała nadzieja. - Naprawdę tak uważasz?
- Ja... - zająknąłem się. Głupek mnie zgasił. Nie miałem żadnego pomysłu na ripostę, choć zawsze chodziły mi po głowie tysiące. Tak, było ich tysiące, a nawet setki. - Ja... tak, tak uważam.
Uznałem, że najlepszym sposobem będzie przyznanie się do winy i tyle. Ku mojemu zaskoczeniu Feliciano podniósł się i wtulił głowę w mój tors.
- Marco - szepnął. Spojrzałem na niego. Może i go nie znosiłem, może i był moim wrogiem numer uno, ale nie potrafiłem go odtrącić. Nie teraz.
- Feliciano - odszepnąłem, przytulając go do siebie. Siedzieliśmy tak chwilę, dopóki ciało C nie postanowiło się wtrynić.
- Ej, co wy tu robicie? - usłyszałem tuż nad uchem niski głos należący z pewnością do Niemiec. Drgnąłem lekko, ale nie wypuściłem Włocha, który chyba nawet nie pomyślał, żeby mnie puścić.
- Siedzimy, nie widać? - odparłem bezbarwnym tonem. - Jeśli chcesz wiedzieć, Beilschmidt, Feliciano jest moim bratem, więc chyba nic dziwnego, że się obejmujemy, co? Czy twój mózg jest za mały, by to pojąć, o ile w ogóle istnieje?
Teraz to ja zgasiłem Ludwiga. Przynajmniej tak mi się wydawało, kiedy przez pierwsze kilkanaście sekund nie odpowiadał.
- Tak, w przeciwieństwie do twojego mój istnieje i ma się dobrze - odparł chłodno. Pocałowałem Feliciano w czoło i wstałem, stając oko w oko z Ludwigiem.
- Czy w przeciwieństwie to bym nie powiedział - odparłem ze słodkim uśmiechem na twarzy. - A wiesz, co ma wspólnego twoja inteligencja z ładną Niemką?
- No, co? - odparł, najwyraźniej siląc się na uprzejmy ton. Nie wyszło mu to zbytnio.
- Nikt nie widział, nikt nie słyszał.
Młodszy Beilschmidt zacisnął zęby, jakby chciał powstrzymać się od rąbnięcia mnie w pewną część anatomii. Jego twarz nieco poczerwieniała.
- Spokojnie, Ludwiczku, spokojnie, nie gotuj się tak, bo się w końcu ugotujesz, a co wtedy z twoim krajem...? Ach, sądzę, że twój brat chętnie go przygarnie. A teraz z łaski swojej opuść ten pokój, ponieważ nie życzę sobie twojego towarzystwa. Sądzę, że San Marino także nie.
Zmierzył mnie wściekłym spojrzeniem i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Włochy milczał, opierając łokieć o kołdrę.
______________________
Jakaś taka mi ta pierwsza notka wyszła...
Ach, gdzie moje maniery. Witam wszystkich i mam nadzieję, że dobrze będzie się nam współpracowało xD. Notka taka sobie, bo zdążyłam kilka herbatek wypić i jeden rysunek stworzyć, a to mnie nieco wybiło z atmosfery panującej w pokoju numer pięćdziesiąt. I oczywiście małe sprostowanko co do cytatu, który jest w tytule - oczywiście nie wierzę temu stereotypowi, bo uważam, że w każdym kraju są kobiety zarówno ładne, jak i mniej urodziwe.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że nie czytało się tak źle :3.
Salve~
Kraj: Watykan (Państwo Miasta Watykańskiego, łac. Status Civiatis Vaticanæ, wł. Stato Della Città del Vaticano)
Stolica: Watykan
Język urzędowy: łacina, włoski
Data urodzin: jedenasty lutego
Symbol narodowy: powojnik pnący
Imię i nazwisko: Marco Anshelm Vargas
Wygląd:
Idealny aryjski typ - blada cera, jasne włosy, błękitne tęczówki błyskające zza szkieł małych okularów, które zakłada, by wyglądać nieco poważniej i sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Na szyi zawsze ma zawieszony żelazny krzyż, który czasami schowany jest pod koszulą, jeśli nie rozepnie jej mniej więcej do połowy. Błętkitne jeansy opinają jego długie, dosyć szczupłe nogi. Zawsze nosi ciężkie wojskowe buty, tylko na spotkania z szefem zakłada jakieś bardziej normalne. Raz na ruski rok może nawet wcisnąć się w garnitur, ale robi to, kiedy naprawdę już musi. Przez szczuplutką budowę ciała i jasną karnację wielu podejrzewa go o anemię, ale to oczywiście brednie. Marco nie znosi wf-u i ma z niego zwolnienie ze względu na to, że prawa noga jest nieznacznie dłuższa od lewej, a prawa stopa jest nieco... ekhem, tak, nieco zdeformowana. Nie uprawia przez to sportu, najwyżej może posędziować w siatkę albo poodbijać piłkę do nogi lewym kolanem.
Charakter:
Jego szef często stawia mu za wzory do naśladowania świętych Kościoła katolickiego, przez co ich po prostu nie znosi i to tak lekko mówiąc. Twierdzi, że może i by wierzył w Boga, gdyby nie to, że musi w każdą niedzielę i święta chodzić na msze, przestrzegać dekalogu oraz przykazań kościelnych, regularnie (to jest co miesiąc) się spowiadać, a także chodzić do komunii. Wiele rzeczy sobie olewa i dobrze mu z tym. Stara się, by nikt nie miał mu nigdy nic do zarzucenia, ażeby nikt nie poznał słabych stron jego charakteru. Ma własny zeszycik w twardej oprawie, w którym opisuje (lub rysuje) hentai i yaoi (za yuri woli się nie brać) i często robi to w wolnym czasie albo na biologii, kiedy mu się nudzi. Nienawidzi tegoż przedmiotu, a także plastyki - rysowanie idzie mu całkiem nieźle, ale wszyscy ciągle mają coś do jego rysunków, mimo, że są całkiem w porządku. Wypowiada się płynnie w trzech językach - włoskim, niemieckim i latyńskim. Angielski nie jest jego mocną stroną tylko dlatego, że nie chce się tego języka nauczyć. Nienawidzi u siebie potrzeby snu, jego zdaniem jest on tylko marnowaniem czasu, który można by spożytkować na ważniejsze zajęcia. Lubi sprzątać i pracować, za to wręcz nie znosi, gdy ktoś mu w tym przeszkodzi bądź przerywa mu wypowiedź, bo wtedy traci wątek. Na ogół mówi raczej mało, ale kiedy już się odezwie, światu ukazuje się jego niezwykle cięty język. Zgasił już wiele osób, w tym także Prusy i swojego szefa. Zbyt kulturalny nie jest, rzadko używa magicznych słów, potrafi wykłócać się o wszystko, nawet drobnostkę. Często zwraca uwagę na detale. Kocha historię i wie na jej temat więcej, niż niektórym by się wydawało. Ma mały notesik oprawiony w skórę, w którym od wielu lat opisuje, co się działo każdego dnia. Klnie jak szewc nawet bez powodu - najczęściej mówi „Pierdolę tę robotę” albo „Panie, idź pan w chuj” (to drugie zwłaszcza gdy jest pijany i któryś z braci Włochów próbuje mu się narzucać).
Lubi: wszystko, co heretyckie, słodycze, książki, historię, niemiecki, przemoc, burze, horrory, ciemne lasy, magię, duchy, muzykę, naleśniki, wilki, czołgi, gasić innych
Nie lubi: Włoch, świętych, zbytniej dekoracyjności wnętrz, swojego szefa, aliantów, wyolbrzymiania rzeczy, zdrobnień
Klasa: Europa
Rodzina:
Cesarstwo Rzymskie, tak zwany Dziadzio Rzym - dziadek. Watykan nie jest pewien, czy chce z nim mieć cokolwiek wspólnego
Feliciano i Lovino - bracia. Znienawidzeni, ale jednak bracia. Marco nie zawsze się do nich przyznaje
San Marino - kuzyn. Słabo się znają, niewiele mieli ze sobą do czynienia, mogłoby się więc zdarzyć, że blondyn zobaczyłby San Marino i zastanawiałby się, kim ten człowiek jest
Pokój: pięćdziesiąt
Inne uwagi:
- Jego szefem, w przeciwieństwie do szefów innych krajów, jest papież.
- Najbardziej lubi dwie liczby, a są to osiemdziesiąt osiem i sześćset sześćdziesiąt sześć (tak, to sugestia).
- Przepadałby za swoim szefem, gdyby ten nie załamywał rąk nad poglądami i zachowaniem Marco (czasami również nad wyglądem), choć z pewnością lubi jego narodowość.
- Często kiedy mówi, żywo gestykuluje dla podkreślenia wypowiadanych słów.
- Ma trzy szóstki, czwartą kazał sobie wyrwać.
- Uczęszcza na kółko dziennikarskie.
Stolica: Watykan
Język urzędowy: łacina, włoski
Data urodzin: jedenasty lutego
Symbol narodowy: powojnik pnący
Imię i nazwisko: Marco Anshelm Vargas
Wygląd:
Idealny aryjski typ - blada cera, jasne włosy, błękitne tęczówki błyskające zza szkieł małych okularów, które zakłada, by wyglądać nieco poważniej i sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Na szyi zawsze ma zawieszony żelazny krzyż, który czasami schowany jest pod koszulą, jeśli nie rozepnie jej mniej więcej do połowy. Błętkitne jeansy opinają jego długie, dosyć szczupłe nogi. Zawsze nosi ciężkie wojskowe buty, tylko na spotkania z szefem zakłada jakieś bardziej normalne. Raz na ruski rok może nawet wcisnąć się w garnitur, ale robi to, kiedy naprawdę już musi. Przez szczuplutką budowę ciała i jasną karnację wielu podejrzewa go o anemię, ale to oczywiście brednie. Marco nie znosi wf-u i ma z niego zwolnienie ze względu na to, że prawa noga jest nieznacznie dłuższa od lewej, a prawa stopa jest nieco... ekhem, tak, nieco zdeformowana. Nie uprawia przez to sportu, najwyżej może posędziować w siatkę albo poodbijać piłkę do nogi lewym kolanem.
Charakter:
Jego szef często stawia mu za wzory do naśladowania świętych Kościoła katolickiego, przez co ich po prostu nie znosi i to tak lekko mówiąc. Twierdzi, że może i by wierzył w Boga, gdyby nie to, że musi w każdą niedzielę i święta chodzić na msze, przestrzegać dekalogu oraz przykazań kościelnych, regularnie (to jest co miesiąc) się spowiadać, a także chodzić do komunii. Wiele rzeczy sobie olewa i dobrze mu z tym. Stara się, by nikt nie miał mu nigdy nic do zarzucenia, ażeby nikt nie poznał słabych stron jego charakteru. Ma własny zeszycik w twardej oprawie, w którym opisuje (lub rysuje) hentai i yaoi (za yuri woli się nie brać) i często robi to w wolnym czasie albo na biologii, kiedy mu się nudzi. Nienawidzi tegoż przedmiotu, a także plastyki - rysowanie idzie mu całkiem nieźle, ale wszyscy ciągle mają coś do jego rysunków, mimo, że są całkiem w porządku. Wypowiada się płynnie w trzech językach - włoskim, niemieckim i latyńskim. Angielski nie jest jego mocną stroną tylko dlatego, że nie chce się tego języka nauczyć. Nienawidzi u siebie potrzeby snu, jego zdaniem jest on tylko marnowaniem czasu, który można by spożytkować na ważniejsze zajęcia. Lubi sprzątać i pracować, za to wręcz nie znosi, gdy ktoś mu w tym przeszkodzi bądź przerywa mu wypowiedź, bo wtedy traci wątek. Na ogół mówi raczej mało, ale kiedy już się odezwie, światu ukazuje się jego niezwykle cięty język. Zgasił już wiele osób, w tym także Prusy i swojego szefa. Zbyt kulturalny nie jest, rzadko używa magicznych słów, potrafi wykłócać się o wszystko, nawet drobnostkę. Często zwraca uwagę na detale. Kocha historię i wie na jej temat więcej, niż niektórym by się wydawało. Ma mały notesik oprawiony w skórę, w którym od wielu lat opisuje, co się działo każdego dnia. Klnie jak szewc nawet bez powodu - najczęściej mówi „Pierdolę tę robotę” albo „Panie, idź pan w chuj” (to drugie zwłaszcza gdy jest pijany i któryś z braci Włochów próbuje mu się narzucać).
Lubi: wszystko, co heretyckie, słodycze, książki, historię, niemiecki, przemoc, burze, horrory, ciemne lasy, magię, duchy, muzykę, naleśniki, wilki, czołgi, gasić innych
Nie lubi: Włoch, świętych, zbytniej dekoracyjności wnętrz, swojego szefa, aliantów, wyolbrzymiania rzeczy, zdrobnień
Klasa: Europa
Rodzina:
Cesarstwo Rzymskie, tak zwany Dziadzio Rzym - dziadek. Watykan nie jest pewien, czy chce z nim mieć cokolwiek wspólnego
Feliciano i Lovino - bracia. Znienawidzeni, ale jednak bracia. Marco nie zawsze się do nich przyznaje
San Marino - kuzyn. Słabo się znają, niewiele mieli ze sobą do czynienia, mogłoby się więc zdarzyć, że blondyn zobaczyłby San Marino i zastanawiałby się, kim ten człowiek jest
Pokój: pięćdziesiąt
Inne uwagi:
- Jego szefem, w przeciwieństwie do szefów innych krajów, jest papież.
- Najbardziej lubi dwie liczby, a są to osiemdziesiąt osiem i sześćset sześćdziesiąt sześć (tak, to sugestia).
- Przepadałby za swoim szefem, gdyby ten nie załamywał rąk nad poglądami i zachowaniem Marco (czasami również nad wyglądem), choć z pewnością lubi jego narodowość.
- Często kiedy mówi, żywo gestykuluje dla podkreślenia wypowiadanych słów.
- Ma trzy szóstki, czwartą kazał sobie wyrwać.
- Uczęszcza na kółko dziennikarskie.
czwartek, 28 czerwca 2012
000. Witamy na blogu!
Tak więc oto i nasz stary/nowy blog! Mam nadzieję, że większości z was przypadnie do gustu nowy wygląd i nowy serwis, za wszelkie utrudnienia tyczące się właśnie tej zmiany serwisu serdecznie przepraszamy.
Jednakże nie przedłużając chciałabym zwrócić waszą uwagę na kilka znaczących zmian. Między innymi niektóre podpunkty w regulaminie. Do tego pojawił się nowy plan lekcji i zajęcia pozalekcyjne, czyli po prostu kółka zainteresowań. Zapraszam wszystkich autorów do zapisywania się do nich, dokładnie pod ich spisem. Na razie wszystkie kółka są bardziej elementem przydatnym do notek, później jednak członkowie klubu dziennikarskiego będą redagować gazetkę bloga, która powstanie w najbliższej przyszłości.
Wszystkich obecnych autorów prosiłabym o podpisanie się pod tym postem i podanie w nim swojego adresu e-mail z google (bądź połączonego z kontem google). Zaproszenia zostaną wysłane tak szybko jak to możliwe.
Karty postaci możecie opublikować, kiedy tylko dostaniecie zaproszenie. Dozwolone są wszelkie zmiany w starych kartach (w mojej też się one pojawiły), na ich opublikowanie macie 2 tygodnie od momentu wysłania zaproszenia.
Blog działa na starych zasadach, wszystkie wątki pod kartami postaci mogą być kontynuowane na tym blogu za zgodą obu autorów, mogą też być zaczęte od nowa, również za zgodą obu autorów. Opowieść w notkach jest teraz tworzona od nowa, więc zachęcam do opisywania nowych zdarzeń w nowym roku szkolnym!
Jednakże nie przedłużając chciałabym zwrócić waszą uwagę na kilka znaczących zmian. Między innymi niektóre podpunkty w regulaminie. Do tego pojawił się nowy plan lekcji i zajęcia pozalekcyjne, czyli po prostu kółka zainteresowań. Zapraszam wszystkich autorów do zapisywania się do nich, dokładnie pod ich spisem. Na razie wszystkie kółka są bardziej elementem przydatnym do notek, później jednak członkowie klubu dziennikarskiego będą redagować gazetkę bloga, która powstanie w najbliższej przyszłości.
Wszystkich obecnych autorów prosiłabym o podpisanie się pod tym postem i podanie w nim swojego adresu e-mail z google (bądź połączonego z kontem google). Zaproszenia zostaną wysłane tak szybko jak to możliwe.
Karty postaci możecie opublikować, kiedy tylko dostaniecie zaproszenie. Dozwolone są wszelkie zmiany w starych kartach (w mojej też się one pojawiły), na ich opublikowanie macie 2 tygodnie od momentu wysłania zaproszenia.
Blog działa na starych zasadach, wszystkie wątki pod kartami postaci mogą być kontynuowane na tym blogu za zgodą obu autorów, mogą też być zaczęte od nowa, również za zgodą obu autorów. Opowieść w notkach jest teraz tworzona od nowa, więc zachęcam do opisywania nowych zdarzeń w nowym roku szkolnym!
A teraz żegnam i proszę o podpisywanie się pod tym postem autorów chętnych do pisania!
Nihao, a zarazem Hallo!
Kraj: Singapur (ang. Singapore, chiń. 新加坡)
Stolica: Singapur
Języki urzędowe: Angielski, Mandaryński, Malajski, Tamilski
Data urodzin: 9 sierpnia
Kwiat narodowy: Orchidea, Kwiat Singapuru
Zwierzę narodowe: Merlion, Lew
Imię i nazwisko: Qiang Ming Jiang (chiń.強明江)
Klasa: Azji i Oceanii
Charakter: Na co dzień jest miły i życzliwy, z natury się nie kłóci. Jednak potrafi być wymagający i nieprzyjemny, kiedy wyczuje, że co mu się należy. Bywa zrzędliwy i narzeka na wszystko. Często nie zważa na innych i zazwyczaj zabiera się tylko za to, co przyniesie mu jakieś korzyści. Jest bardzo pracowity, inteligentny i woli planować swój czas, niż żyć spontanicznie. Chodzi powoli i tam gdzie mu się chce, nawet jeżeli ktoś stoi mu na drodze. Potrafi nagle zatrzymać się i zastanawiać, w jakim kierunku pójść, nawet jeżeli przeszkadza innym. Jest bardzo rygorystyczny jeżeli chodzi o zasady, ponieważ w jego domu nawet za wyrzucenie papierka na ulicę grożą wysokie kary, dlatego jest nauczony przestrzegać wielu zakazów. Woli zbytnio nie odsłaniać swoich tajemnic przed nieznajomymi, dlatego niewiele osób wie o nim coś więcej.
Wygląd: Jak na Azjatę jest dość wysoki, ma około 1,80 m wzrostu. Nosi okulary, rzadko je zdejmuje, ponieważ nie ma najlepszego wzroku. Jego oczy są fioletowe, a pod prawym okiem ma pieprzyk. Ma krótkie, ciemne włosy, które opadają mu na lewe oko. Zazwyczaj ubiera się dość elegancko, przeważnie chodzi w białej koszuli, czarnej marynarce i jego ulubionym niebieskim krawacie. Najczęściej nosi czarne, jeansowe spodnie, a do nich zakłada najczęściej biały pasek z doczepionym łańcuszkiem i czarne buty.
Lubi: Podziwiać orchidee, Chodzić po centrach handlowych, Biegać
Nie lubi: Pośpiechu, Wyścigów Formuły 1, Japonii, Malezji
Rodzina:
Malezja – starszy brat
Anglia, Chiny – przyszywani kuzyni
Numer pokoju: 33
Inne:
- jest niezdecydowany, co do religii, ale bardziej skłania się ku buddyzmie
- gra na skrzypcach, ale mało kto o tym wie
- nie zna się na geografii
- bardzo ważne są dla niego zasady i tradycje
Subskrybuj:
Posty (Atom)