Proszę o przeczytanie notki informacyjnej!

Link

Poradnik dla nieogarniających!

Link

~Nabór otwarty!~
Opisy i ogólny podział zostały wzięte z bloga hetalia school.
Jest rok szkolny 2010/2011
UWAGA!
Niżej przedstawiona przez nas historia może zawierać:
-przemoc;
-związki homoseksualne;
-sceny +18;
-dużą ilość przekleństw.

~
♥ Wszelkie pomysły, uwagi, zażalenia, listy miłosne itd. itp. prosimy zgłaszać na numer
11273635 (Słowacja) lub 12540484 (Singapur)

_____________

Jeżeli blog osiągnie 10 autorów będziemy mogli zlikwidować kolejkę, oczywiście jeśli wam będzie wygodniej~ :3

środa, 25 lipca 2012

"Daj mi spać, cholero jedna..."

autor: Kana (kwbr32)

Państwo: Kornwalia (ang. Cornwall, kor. Kernow)
Stolica: Truro
Język urzędowy: angielski, kornijski (kornwalijski)
Data urodzin: 5 marca
Symbol narodowy: wrończyk
Imię i nazwisko: Tristan Bideven Kirkland
Klasa: Europa

Wygląd: Wyróżnia się aparycją człowieka wiecznie zaspanego. O każdej porze dnia i nocy wygląda tak, jakby dopiero co zdołał wydostać się z objęć Morfeusza. Wrażenie to potęgują nieuczesane, żyjące własnym życiem ciemne włosy z lekko brunatnymi końcówkami, najczęściej tylko spięte z boku jakimiś spinkami, aby grzywka nie wpadała mu w oczy. Bladą skórę niczym u świeżo pomalowanej ściany ozdobił wytatuowanymi na łopatkach skrzydłami wrończyka oraz na karku napisem „palores”. Na świat spogląda swoimi znudzonymi, najczęściej lekko przymkniętymi, szarymi oczyma, a na lewym uchu często znaleźć można jakąś nausznicę w kolorze srebra. Jest chudy. Ubiera się tylko po to, aby być po prostu ubranym. Nie żeby ładnie wyglądać. Dlatego też zwykle zobaczyć go można w czarnej bluzce i jakichś bojówkach, rzadziej w ciemnych jeansach. Do tego jeszcze białe glany na nogach (bądź też czarne trampki, w zależności od tego, co będzie bliżej jego łóżka) i ruszamy w miasto~.

Charakter: Wiecznie znudzony śpioch. To zdanie najlepiej go opisuje. Wszystko, co robi, sprowadza się tylko do jednego – do snu. Do błogich objęć Morfeusza. Ach, Morfeusz mógłby zostać nawet jego mężem, jeśli mógłby dzięki temu tylko i wyłącznie spać! Nigdy nie wie, co się dzieje dookoła niego. Nie jest więc najlepszym źródłem informacji o innych ze szkoły, ani też o jakichkolwiek wydarzeniach. Podczas rozmowy z nim, sprawia wrażenie osobnika dość nieprzyjemnego. Jego wypowiedzi są dość lakoniczne i często zasób słownictwa chłopaka ogranicza się do: „No i?”, „Więc…?”, „A spierdalaj”, „Daj mi spać”, „Też tak sądzę”. Leń jakich mało. Często zdarza mu się głodować, bo nie ma najmniejszej ochoty na wycieczkę do sklepu po jakieś produkty spożywcze, a już tym bardziej na jakiekolwiek gotowanie. Nie potrafi gotować. Dlatego też zwykle zamawia jedzenie do domu. A to jakaś pizza, a to chińszczyzna… Coś, co szybko będzie można skonsumować, aby potem jeszcze szybciej zasnąć. Problemy innych ma najczęściej w głębokim poważaniu, chociaż jeśli Cię lubi, to może nawet i postara się Ci jakoś pomóc. Przyjacielem jest dobrym. Podzieli się paczką papierosów, a i nawet kawałkiem poduszki, jeśli będziesz chciał się zdrzemnąć. Człowieczek jest to dość religijny – w końcu musi jakoś zadbać o to, czy tam na górze będzie mógł sobie spokojnie drzemać.

Lubi: Spać. Czekoladę. Masło orzechowe. Pizzę. Funkcję „drzemka” w budziku w telefonie. Alkohol. Psy. Jagody. Muzykę celtycką.

Nie lubi: Budzików. Przerywania mu snu. Gadatliwych osób. Kawy. Pracy. Hałasu.

Rodzina: Z kim jest spokrewniony to nie pamięta. Chyba z tymi, co również mają na nazwisko „Kirkland”, ale głowy sobie uciąć nie da.

Numer pokoju: Dwanaście.

Inne:
- Jako że wywodzi się od Celtów, uwielbia muzykę tegoż ludu.
- Ma ok. 170 cm wzrostu.
- Kiedy już jakimś cudem się rozgada, uwielbia przy tym gestykulować.
- Często pomrukuje coś przez sen.
- Ma pluszową żabę o imieniu Michelangelo.
- Potrafi pochłonąć dwa słoiki z masłem orzechowym na raz.
- Podobno potrafi nawet całkiem ładnie śpiewać, ale nie chwali się owym talentem. Po prostu mu się nie chce.
- Kiedy nie śpi, najczęściej można go spotkać przy fontannie na dziedzińcu. 

[Karta raczej powinna być uzupełniana, ale znając mój zapał do wszelkich edycji, to wątpię. O. Dzień dobry wszystkim, tak w ogóle.]

wtorek, 24 lipca 2012

004. Pod osłoną nocy

5 X

Noc zapadła już dawno. Na niebie, niezasłoniętym przez ani jedną chmurkę, błyszczały srebrne gwiazdy, przywodząc na myśl atramentową tkaninę z wyhaftowanymi mieniącymi się punkcikami. W wilgotnej od rosy trawie cykały świerszcze, a dźwięk ten w porównaniu z panującą wokół internatu ciszą wydawał się niemalże krzykiem. W żadnym pokoju nie świeciło się już światło, większość uczniów pogrążona już była w sennych marzeniach.
Spirydion Ateş przewracał się z boku na bok, za każdym razem czując narastającą wściekłość. Przyciskając głowę do poduszki rozpaczliwie próbował zasnąć i obudzić się dopiero rano, jednak jego starania nie przynosiły jak dotąd żadnego efektu. Gdy już udało mu się odpłynąć w błogosławione objęcia Morfeusza, błogi stan nie trwał długo. Budził się po około kwadransie, wściekły na cały świat i próbował znaleźć w myślach kogoś, kogo mógłby obwinić za... za bardzo wiele. Za wszystkie nieprzespane noce. Za swoją megalomanię. Za brak kompana, który mógłby go zrozumieć. Za... za wszystko.
Bezszelestnie poderwał się z łóżka i podszedł do okna. Utkwił wzrok w sklepieniu niebieskim, jakby miał zamiar wygrać z nim bitwę na spojrzenia.
 - Pewnie jesteś Bogiem, co? - mruknął, opierając dłonie na parapecie. - Mieszkasz gdzieś tam ponad nami i stamtąd wszystkich obserwujesz, nie? To chyba czas, żebyśmy porozmawiali. Nigdy nie miałeś okazji zamienić ze mną chociaż słowa, ba, nigdy nie dałeś mi żadnego znaku swojej obecności, może nie istniejesz naprawdę? Może Hitler miał rację? Może chrześcijaństwo jest jedynie wynalazkiem chorych umysłów?
Po tych słowach znów zapadła idealna cisza. Bóg, o ile istniał, nie miał widocznie ochoty rozwiać wątpliwości Spirydiona.
 - No to... dobrze. Załóżmy, że istniejesz. Tak naprawdę to mam pewnie schizofrenię i gadam sam do siebie, ewentualnie do mojego odbicia w lustrze czy oknie, ale załóżmy, ze nie jestem, a Ty istniejesz naprawdę. I ja mogę z Tobą porozmawiać, kiedy tylko zapragnę. Możemy się tak umówić?
Zamilkł, jakby oczekiwał odpowiedzi. Wiedział, że nigdy jej nie otrzyma, a jeśli już miałby, to na pewno nie od Boga, do którego się zwracał, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio. Nawet się cieszył, że nikt mu nie odpowie. Nikt go nie wyśmieje, ale na pewno wysłucha.
 - Więc... Ty jesteś Bogiem, no nie? Nikt nie zna Twojego imienia, bo wtedy miałby nad Tobą władzę... Pewnie Ty znasz imiona wszystkich, moje także...
Odniósł wrażenie, że jedna z gwiazd zamigotała, ale nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Wciąż wpatrywał się w przestrzeń między srebrnymi punkcikami.
 - Skoro jesteś wszędzie to możemy porozmawiać także na dworze. A teraz z łaski swojej odwróć się, chciałbym założyć na siebie coś cieplejszego.
I zaciągnął zasłony, jakby nie wierzył, że jego rozmówca może spełnić prośbę.
Zrzucił jedwabną granatową piżamę i zaczął powoli zakładać dzienne ubranie. Czarne spodnie, biała koszula z żabotem, jak to przystało na cesarza, płaszcz i peleryna w kolorze spodni oraz oczywiście niewymowne. Włożył na głowę jeszcze cylinder i wyślizgnął się z pokoju. Zakradł się do drzwi wejściowych i po chwili znalazł się na dworze.
Było dosyć chłodno, jak przystało na październikową noc. Zegarek na nadgarstku Cypru wskazywał kwadrans do piątej.
 - W sumie to... chciałbym się czegoś o Tobie dowiedzieć - Spirydion kontynuował swój monolog, kierując się ku tyłom internatu. Za budynkiem znajdowały się odgrodzone niskim murkiem łąki - to tam miał zamiar się udać. - Dziwnie mi przemawiać do kogoś, kogo nie można zobaczyć gołym okiem. Daj mi jakiś znak, że jesteś.
Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niego białe rękawiczki z jedwabiu, choć nie przypominał sobie, by je tam wkładał.
 - Przyniosłeś mi... rękawiczki? - spytał, nieco zbity z tropu. - Słyszałem już, że kule nosisz, ale rękawiczki... Dobra, nie będę narzekał, mogą się przydać.
Wsunął je na dłonie i wspiąwszy się na murek, uniósł dumnie głowę. Doskonale widział okolicę... czyli w sumie tylko łąki. Zeskoczył na trawę i poszedł przed siebie. Każdy jego krok był doskonale słyszalny, szmer wilgotnej trawy przydeptywanej przez but niósł się w powietrzu jak nigdy. Noc była wyjątkowo cicha.
 - Nie będziesz zadowolony z tego, co planuję zrobić... tak sądzę - Kąciki ust blondyna uniosły się lekko w gorę. Przystanął i poprawił jedwabny cylinder, wytężając słuch i węch. Do jego uszu dotarło ciche miauknięcie.
 - Kici kici kici - szepnął Spirydion, kucając. - Kici kici...kiiici kici kici...
Z mroku wyłonił się kot i zaczął ocierać swój łebek o nogę Cypru. Ten złapał kota za skórę na grzbiecie i położył sobie na kolanach. Z kieszeni wyjął srebrny nóż i delikatnie naciął skórę na brzuchu zwierzęcia, rozchylając wcześniej futerko. Czując chłód ostrza na swoim drobnym ciałku miauknęło i próbowało się uwolnić, ale uścisk Ateşa był jakby ze stali. Spirydion powtórzył tę czynność kilka razy, ale na innych częściach anatomii. Słuchanie miauczenia udręczonego kotka sprawiało mu tylko przyjemność i nie powodowało żadnych wyrzutów sumienia, ergo - czemu miałby przerwać tę czynność?
 - Oj, widzę, jak się denerwujesz, ale powinieneś się już przyzwyczaić, ja tak zawsze... No dobra, nie zawsze, ale... nieważne...
Zanucił pod nosem fragment Dla Elizy i zatopił nóż w karku zwierzęcia. Zesztywniało. Wyciągnął ostrze i chwyciwszy kota za skórę na grzbiecie, zawiesił w powietrzu nad sobą. Szkoda mu było spodni i płaszcza.
 - Moment... w kieszeni powinienem mieć zapalniczkę... - odezwał się Cypr. Po jego twarzy błąkał się nieprzytomny uśmiech. Szybko wyciągnął wspomniany obiekt i zaczął podpalać kotu wąsiki. Nie miał nawet siły, żeby się wyrywać, musiał słabnąć z upływu krwi. Czarne wąskie nitki tliły się i gasły.
 - Chcesz, żebym skrócił twoje cierpienia? Dobrze, będę już litościwy...
Wziął znów nóż i wycelował nim w serce kota. Dłoń w białej rękawiczce lekko zadrżała, gdy trysnęła na nią krew. Wyciągnął ostrze z rany i położywszy zwierzę na trawie, zaczął kopać płytki dołek. Wrzucił do niego zwierzaka i przysypał lekko ziemią.
 - I tak nikt się nie dowie - powiedział do siebie, uśmiechając się z satysfakcją. Jego białe rękawiczki były już biało-brązowo-czerwone, ale nie przejął się tym. Schował nóż do kieszeni i oddalił się, nucąc jakiś klasyczny utwór. Pod osłoną nocy nic mu nie groziło. Tak przynajmniej myślał.
_________________________
Bardzo śmieszny żart. Tekst powyżej został napisany w wyniku ogromnej nudy i potrzeby stworzenia czegoś. Wolę tego nie komentować, aczkolwiek jeśli ktoś miałby ochotę, proszę bardzo. Chętnie zobaczę, co kto ma do powiedzenia.
I patron honorowy notki. Nie jestem w stanie tego nie dodać. Temu panu uniżenie się kłaniam, zamiatając szerokim rękawem zakurzoną podłogę, dziękując za genialną twórczość, jak i za wenę na tekst, który widać powyżej.

czwartek, 19 lipca 2012

003. Kapitan Rozkoszniaczek

3 października

Zakręciłem się parę razy wokół własnej osi i opadłem zrezygnowany na łóżko. Zegar wskazywał ósmą dwadzieścia siedem, a ja nie dość, że nie spałem, to jeszcze nie miałem co robić. Mogłem równie dobrze zrobić to samo, co Luksemburg, to znaczy przeleżeć całą noc w łóżku i około w pół do szóstej zasnąć z myślą w stylu "pierdolę wszystko i wszystkich, kładę się spać". Anseaume oczywiście jeszcze spał, więc ja nie miałem towarzysza. Pójście do Cypru nie wchodziło w grę, jeśli chciałem wrócić do swojego pokoju o własnych siłach. I w ogóle żywy. Z nudów człowiek jest w stanie robić różne rzeczy. Po chwili stałem już przed pokojem numer dwanaście w celu zapukania do drzwi. Nim zdołałem to zrobić, ktoś otworzył je od środka.
Przede mną stanął Cypr w gustownym ciemnozielonym szlafroku z jedwabiu. Jasne włosy miał związane wstążką, a na twarzy dostrzegłem jakiś specyfik. Uśmiechnąłem się z politowaniem.
 - No co? - burknął. - Dbam o cerę i nie będę wyglądał kiedyś jak stary dziadek, w przeciwieństwie do ciebie.
 - Już wyglądasz jak stary dziadek - odparłem ze słodkim uśmiechem na twarzy. - Mogę wejść czy każesz mi tu tak sterczeć?
Mruknął coś o szacunku do innych, ale po chwili cofnął się, robiąc mi miejsce. Wszedłem powoli do pokoju, a Spirydion zamknął za mną drzwi. Rozejrzałem się wokół i z zaskoczeniem stwierdziłem, że ten pokój różnił się od innych. Był nieco większy, a przynajmniej tak mi się wydawało, na zielonych ścianach równie ciemnych jak szlafrok Cypru dostrzegłem starte już nieco motywy roślinne, natomiast meble były jakieś takie... staromodne. I drogie zapewne.
 - Skąd miałeś kasę na remont? - spytałem go, podchodząc do ogromnej szafy, aby zobaczyć wyryte w ciemnym drewnie sceny.
 - Jestem cesarzem, lud płaci mi podatki - odparł obojętnie, siadając na łóżku. Odwróciłem się i popukałem w czoło. Gość ewidentnie nie był zdrowy, skoro tak twierdził. - I nie pukaj się w czoło, powie ci to każdy.
 - Że co, że jesteś cesarzem? A jesteś chociaż zdrowy psychicznie?
 - Nie - odparł spokojnie. - I przyznaję się do tego ot tak. Jestem egocentrykiem.
Parsknąłem gromkim śmiechem.
 - Od kiedy egocentryzm...?
 - W normalnym rozwoju człowieka egocentryzm jest jednym z elementów kształtowania się osobowości - odpowiedział takim tonem, jakby pouczał małe dziecko. - Kiedy jednak ta cecha pozostaje w dorosłym życiu może spowodować pojawienie się stanów psychotycznych i przeszkadzać w normalnym funkcjonowaniu w społeczeństwie.
 - Ach, więc tak. A inne choroby psychiczne? Nie wiem.... schizofrenia? Zaburzenia osobowości?
 - Insomnia, jeśli już przy tym jesteśmy. Bezsenność inaczej - dodał, widząc mój dziwny wzrok. - Objawia się trudnościami przy zasypianiu, przerywaniem snu i przedwczesnym budzeniem się, jeśli mam być już precyzyjny do bólu. A teraz pozwól, że pójdę zmyć sobie maseczkę.
I wyszedł do łazienki, a ja usiadłem sobie na łóżku tuż koło szafy. Dokładnie po dziesięciu sekundach do pokoju wszedł bez pukania Niemcy. Jego blond włosy były jeszcze nieuczesane, a on sam miał na sobie mundur sił zbrojnych Wehrmachtu. Zdziwił się na mój widok.
 - Gdzie Spirydion? - spytał. Wzruszyłem ramionami.
 - Może poszedł do lasu... może zjadł go wilk... może schował się...
 - .... w łazience - dokończył Cypr. - Zmywam właśnie maseczkę, a co?
 - Jest do ciebie pewien interes, Spirydionie - odparł Niemcy, patrząc na mnie z nienawiścią. - A ciebie zaraz chyba stracę, podnosisz mi ciśnienie. A szef kazał mi się nie denerwować.
Zaniosłem się takim śmiechem, że wszyscy w przeciągu mili uznali mnie chyba za psychopatę. Słowa Niemca mnie zupełnie rozbroiły i nie dość, że nie wiedziałem, co odpowiedzieć, to jeszcze nie mogłem powstrzymać śmiechu. A niech go piekło pochłonie, to był naprawdę świetny tekst. Little Miss Sunshine!
 - Szef.... kazał... mu... się... nie... denerwować... - wydukałem, wciąż się trzęsąc z powodu wiadomego. Ludwig Beilschmidt spojrzał na mnie z obrzydzeniem.
 - To poczekaj, aż się ogarnę - rozległ się głos Spirydiona, a po chwili drzwi do łazienki się zamknęły. Niemcy usiadł obok mnie.
 - Tylko się do mnie nie przysuwaj - ostrzegłem go. Jak na złość przybliżył się tak, że stykaliśmy się ramionami. - Powiedziałem, nie przysuwaj się do mnie.
Odsunąłem się w stronę ściany, a on znów do mnie. Ja pierdzielę, nie ma co robić?
 - Wiesz, co? - zniżył głos do szeptu. Serce mi zamarło. - Jesteś słodziaszny, jak się denerwujesz.
Wzdrygnąłem się.
 - Wcale nie jestem słodziaszny, to ty masz na bani - warknąłem. - Obaj macie, ty i ten twój kumpel, Ateş.
Zaśmiał się gardłowo. Z bliska był w sumie nawet ładny, jak tak się mu przyjrzałem. Ostre rysy twarzy, błękitne oczy, wąskie usta... Podobnie jak moje. Tylko on miał coś, czego z pewnością ja nie miałem. Nie, nie mówię o różnicy między długościami nóg. Mam na myśli masę wyćwiczonych mięśni schowanych pod skórą. Ciekawe, ile razy był na siłowni.
 - To tylko plotki, że Spirydion ma zaburzenia osobowości - odparł, nachylając się nieco do mnie. Chciałem zaprotestować, ale Niemiec w pewnym momencie położył swoją dłoń na mojej i pocałował mnie w usta. Serce znów mi stanęło. Wsunął delikatnie język między moje zęby, muskając nim podniebienie i wewnętrzne części policzków. Drugą ręką objął mnie w pasie i stanowczo przysunął do siebie. Miałem wrażenie, że nie wyrwę się z tego żelaznego uścisku. Zaprotestowałem dopiero, gdy zaczął rozpinać moją koszulę.
 - Nie pozwalaj sobie - mruknąłem, odrywając swoje wargi od jego. Chłód jego spojrzenia przeszywał mnie na wylot.
 - Nie podoba ci się? - spytał, a jego głos wydał mi się dziwnie bezbarwny. Parsknąłem.
 - Oczywiście, że nie! What the thell was that?! - wydarłem się, nawet nie wiedząc, skąd się u mnie wziął ten angielski. Nigdy sobie z nim nie radziłem.
 - O, widzę, że ktoś tu szprecha po angielsku - usłyszałem tuż obok siebie głos Spirydiona. Najwidoczniej już się ogarnął. Miał na sobie jakiś strój a'la te z Elegant Gothic Aristocrat, a twarz była czysta jak skarpetka wyprana w Visirze. - Ludwig, nie przytulaj się do niego, podobno masz do mnie interes...
 - Wiem o tobie i Feliciano - szepnął mi Beilschmidt do ucha. - Mogę o tym wszystkim powiedzieć, ale tego nie chcesz, prawda? Podejrzewam, że nie. Zaczekasz na mnie grzecznie przy drzwiach.
Przełknąłem głośno ślinę. Miał rację, nie chciałem, żeby ktoś się dowiedział. Kiwnąłem głową, wyswobodziłem się z jego objęć i wyszedłem wyprostowany, jakbym połknął kij. Bałem się, co on mógł chcieć mi zrobić, w końcu to, co powiedział, brzmiało niemal jak groźba. Stanąłem przy drzwiach i oparłem się o ścianę. Moje myśli powędrowały do... właściwie nie zdążyły powędrować. Nie wiem, jak to się stało, ale po chwili z pokoju wyszedł Ludwig i zamknął za sobą drzwi.
 - To jak? - zapytał, szczerząc się. Mimowolnie się wzdrygnąłem.
 - Co jak? - powtórzyłem, próbując zyskać na czasie. Jak tu przyjechałem, od razu ocalił mi życie Kapitan Rozkoszniaczek, Szkolny Superbohater, co dawało w skrócie SS, czyli tajną policję Heńka Himmlera. Heniu H. zawsze spoko. Ale teraz chyba nie spieszył się, żeby mi uratować tyłek - za pierwszym razem strasznie chamsko go potraktowałem.
 - To teraz mogę cię bezkarnie szantażować, a ty musisz robić wszystko, co ci każę, bo inaczej... - zawiesił głos. - Bo inaczej wszyscy się dowiedzą, jasne?
 - Yyy... znaczy się... no... yyy... Kapitan Rozkoszniaczek! - zawołałem z szerokim uśmiechem na twarzy. Niemcy odwrócił się i od razu dostał od Alfreda kopa z buta w czoło. Zachwiał się i upadł na ziemię.
 - Superbohater zawsze do usług - Zgrabnie wylądował tuż obok mnie i ukłonił się.
 - Dzięki, Kapitanie Rozkoszniaczku - poklepałem go z wdzięcznością po ramieniu.
______________________
Takim milutkim akcencikiem kończę rozdział. Zanim ktoś się zapyta, tak, naoglądałam się "Poznaj moich Spartan" i stąd te wszystkie teksty \m/. Na zamówienie Jego Cesarskiej Mości Watykan x Niemcy. To nic, że nie tak to sobie wyobrażałeś xD.
A, no i honorowy patron dzisiejszej notki:
Sponsorowane przez niejakiego doktora J.P.G., który woli pozostać anonimowy.
Pozdrawiam <3

wtorek, 17 lipca 2012

Mexicanos al grito de guerra el acero aprestad y el bridón. Y retiemble en sus centros la tierra, al sonoro rugir del cañón.


Kraj: Meksyk (Meksykańskie Stany Zjednoczone, hiszp. – México,
Estados Unidos Mexicanos, Méjico, nah. Mexihco)
Stolica: Meksyk
Znaki narodowe: Karakara Czarnobrzucha, Kaktus, Tequilla
Język urzędowy: Hiszpański i 63 języki indiańskie
Imię: Diego
Nazwisko: Manzanores Carrillo Quiroz
Pokój: 13
Urodziny: 16 września (rocznica proklamowania niepodległości)
Klasa: Ameryki i Afryki
Rodzina: Kraje Ameryki Środkowej, Hiszpania
Informacje: Na ogół miły chłopak z prawdziwym latynoskim temperamentem. Bardzo chętnie poznaje nowe osoby i zaprzyjaźnia się z nimi, jednak jest troszkę zamknięty w sobie. Stara się nie okazywać swoich uczuć takich jak smutek, złość czy radość (itp. itd.),  ale nie zawsze mu się to udaje. Przeważnie zatrzymuje powieżone mu sekrety. Przeważnie. Kiedyś poważnie pokłócił się z Hiszpanią, ale na dowód tego, że już nic do niego nie ma, używa jego języka (hiszpańskiego). Jest śmiertelnie obrażony na Alfreda F. Jonas'a (USA), za to, że odebrał mu Texas. Hoduje iguanę, której ciągle zmienia imię. Uwielbia wszystkie formy meksykańskiego jedzenia np.  Taco, ale z obrzydzeniem patrzy na Hamburgery. Stara się prowadzić  zdrowy tryb życia, dlatego je dużo owoców (: >), a meksykańskie dania jada raz na jakiś czas. Silny i wysportowany właściciel złocisto-brązowych oczu oraz włosów w tych samych kolorach. Na jego lewym policzku widnieje tatuaż. Nikt nie wie co przedstawia, chociaż sam diego utrzymuje, że smoka. Kocha pływać i jeździć konno. Lubi organizować imprezy, gdzie atrakcją jest rozbijanie piniaty. Na takie zabawy zakłada swoje wielkie i kolorowe sombrerro. Bardzo często można go zobaczyć jak przechadza się z iguana na ramieniu oraz buteleczka swojego narodowego trunku -  tequilli. Nie lubi Alfreda, jego kultury i jedzenia jest (trochę bardzo) zboczony. Nie zawsze jest takim miłym chłopcem, na jakiego wygląda. Czasem miewa "humorki", a wtedy biada ludzkości. Bywa arogancki, brutalny, chamski.... Jest również kłamcą doskonałym. Ale przecież każdy medal ma dwie strony, a kij dwa końce.
Co/Kogo lubi: Uwielbia jeździć konno i pływać. Bardzo lubi Hiszpanię i jego kulturę oraz meksykańskie jedzenie i zawieranie nowych znajomości. Kocha zwierzęta, pić Tequille, rozbijać piniaty i nosić Sombrerro. Nie pogardza towarem od  Holandii.
Czego/Kogo nie lubi: Hamburgerów, Alfreda,
Inne: - Jest zboczony,
- Kocha swoją iguanę, jak nikogo innego.
- Jest zboczony
- Wierzy (i widzi/rozmawia) w istoty nadnaturalne, takie jak Demony, Anioły, Duchy, Kosmici...
- Jest otwarty na nowe znajomości
- Tak jak Francja jest zboczony.
- Ma Heksakosjoiheksekontaheksafobie, czyli lęk przed liczbą 666. (ale do Lucyfera nic nie ma. Ba, uważa, że to spoko koleś. I najlepszy partner do pokera.)
- Wspomniane było iż jest zboczony? Nie? To wspominam - jest zboczony
___________
[Karta będzie rozbudowana jak tylko wpadnie mi jakiś pomysł.
W Tytule Refren Hymnu Meksykańskiego dostępnego na Wikipedii.]

niedziela, 1 lipca 2012

Śmierć przedewszystkim a gdzie wino ?!


Kraj:  Republika Peru
Stolica : Lima
Język urzędowy : Hiszpański , Keczua i Ajmara
Data urodzin : 28 Lipiec ( tak jak data niepodległości Peru )
Symbol narodowy: Kwiat Cantuta
Imię : Carlos
Nazwisko : Russo

Wygląd: Chłopak miał zawsze i nigdy się nie farbował, kolor jego włosów przypominał barwę ni to kasztanu ni to srebra,ani nawet złota.Jego kolor nie można powiedzieć, że jest ładny ale urzekający.Kolor miodu można by tak jaśniej powiedzieć.Szczupły ale nie na tyle by na niego krzyczeć " deska" czy chudzielec.Normalnej postury. Złoto-brązowe oczy urzekły nawet jego matkę..no dobra macochę.
Jego ubiór nie wychodził spoza normy była raczej przeciętnym co do spraw mody.Zawsze nosił ciemne spodnie każdego koloru,jakaś bluzka or koszulka i do tego jego ukochany czerwony szal i czarna skórzana kurtka lub jakaś bluza czy sweter..

Charakter: łagodny, miły,sympatyczny chłopak.Z delikatną dociekliwością w oczach oraz zabójczo przystojnym  ciałem i oszałamiającym wzrokiem.Cóż.charakter odziedziczył po zmarłej matce. troskliwy, wysłucha wręcz wszystkiego i każdego, potrafi doradzić w kryzysowych sytuacjach.Jego ciekawość jest czasami nie do ogarnięcia.Dobroduszny.Jak mu nadepniesz na odcisk to się potrafi nieźle zezłościć i komuś solidnie odgryźć.Romantyk,Tolerancyjny ( to po ojcu), gentlemen , urokliwy to chłopakowi trzeba przyznać.Potrafi do siebie przyciągać ludzi,jest bardzo otwarty na wszystkie rozmowy oraz przygody.

Lubi :Piłkę nożną ( ubóstwia ja oglądać a nawet w nią grać.), gorzką czekoladę, dobre przygodny, wspinaczki po górach,grać na swojej gitarze elektrycznej,

Nie Lubi: Psów, nie tolerancji ,chamstwa,kłamać,bitej śmietany, truskawek oraz wiele innych rzeczy.

Klasa : Ameryki i Afryki
Rodzinę :
- Nie wiadomo xD
Numer pokoju : 30
Inne uwagi:
- mierzy 180 ( twierdzi,że wszystko zniesie ale nie swój wzrost)
- ma uczulenie na truskawki, orzechy włoskie,
- nałogowo gada do samego siebie,
- pięknie maluje i rysuje ( ukrywa to przed światem)