Jeśli ktoś koniecznie chce podkład muzyczny, to może sobie wybrać spośród poniższych utworów, których na zmianę słuchałam podczas pisania notki. Enjoy :>
13 października
Za oknem szaleje burza. Błyskawice rozcinają zachmurzone, grafitowe niebo, pioruny uderzają o ziemię, krople deszczu rytmicznie roztrzaskują się o parapet...
Nie boję się burzy, ale tym razem czuję się nieswojo, jak nigdy dotąd. Jakby ktoś mi coś zabrał, tylko nie do końca wiem, co to może być. Siedzę przy biurku z kolanami podciągniętymi pod brodę i obejmuję nogi ramionami. Mimo dosyć wysokiej temperatury panującej w internacie czuję chłód. Czyżbym miał gorączkę? Nie, z pewnością nie jesteś chory, mówię do siebie w myślach, odgarniając jasne kosmyki z czoła. Już nie przypominam aroganckiego, dumnego niczym Prusy (a nawet bardziej) buntownika. Samotność jest balsamem na moje zszargane nerwy. Ostatnio nie działo się zbyt dużo... wokół mnie nie. Czytanie wspomnień z dawnych lat jest boleśniejsze niż kiedykolwiek mógłbym pomyśleć.
Spoglądam po kolei na każde łóżko stojące w pokoju, ale żadne z nich nie jest zajęte. Mój jedyny współlokator widocznie gdzieś wyszedł, być może odwiedzić Włochów. W pewnym momencie dociera do mnie, że gapię się w okno, beznamiętnie obserwując zjawiska zachodzące za szybą. Jeszcze jako małe dziecko tłumaczyłem sobie, że niebo jest ponad wszystkim - nie dosięgają go ani deszcze, ani burze, ani żadne inne nieszczęścia. Boże mój jedyny, dlaczego ja nie mógłbym być niebem? No tak, oczywiście, dlaczego ja miałbym mieć tak dobrze? A może Kościół kłamie i Bóg wcale nie jest dobry...
Nigdy tak dobrze nie rozumiałem poglądów religijnych Spirydiona jak teraz.
Tęsknię za czyimś towarzystwem. Wbijam spojrzenie w moje łóżko, jakbym miał nadzieję, że ktoś się zaraz na nim zmaterializuje, ale nawet na to nie liczę. Wokół mnie panuje niemal idealna cisza, przerywana jedynie przez rytmiczne uderzenia kropel deszczu o parapet i stukanie wskazówek zegara wiszącego na ścianie. Cicha melodia wywołuje bolesne kłucie w uszach. Zamilcz!, mam ochotę zawołać, jednak głos grzęźnie mi w gardle. Nikt mnie nie usłyszy, choćbym bardzo chciał.
Wydaje mi się, że słyszę z korytarza głos młodszego Beilschmidta, ale prędko wyrzucam myśl, że to może być on. Pewnie siedzi w pokoju razem z moim bratem i gra z nim w karty albo coś innego... Pewnie miło spędzają czas. A ja siedzę tutaj, skazany na samotność.
Kiedyś miałem przyjaciół. Zawsze miałem się do kogo zwrócić, a teraz...
Wyjmuję z szafki butelkę wina wraz z kryształowym kieliszkiem i wychodzę z pomieszczenia. Korytarz jest całkowicie pusty. Na podłodze blisko drzwi widać łuny światła informujące, że mieszkańcy poszczególnych pokojów są w środku i zapewne dobrze się bawią. Wzdycham cicho i kieruję się ku wyjściu z internatu.
Po chwili jestem już na zewnątrz. Moje włosy, podobnie jak ubranie, szybko nasiąkają wodą, ale to nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Siadam na mokrej ławce i spoglądam w niebo. Chmury przysłoniły gwiazdy. Nie widać też księżyca.
Nie jestem w stanie rozpoznać, czy krople spływające po mojej twarzy to łzy czy deszcz. Otwieram butelkę wina i widząc, że jest zakorkowana, sięgam do kieszeni jeansów. Zawsze noszę przy sobie otwieracz, na wypadek, gdyby miał się przydać w sytuacjach takich jak ta. Powoli napełniam kieliszek winem, które po chwili miesza się z wodą deszczową. To również nie ma znaczenia.
- Na, prost - szepczę sam do siebie. Jednym haustem opróżniam zawartość naczynia i napełniam je z powrotem. Przez moje ciało przechodzą ciarki, a dłonie powoli mi kostnieją. Temperatura nie może wynosić więcej niż kilka stopni. Ale żołnierze nieraz muszą znosić podobne warunki i nie mogą nawet się poskarżyć.
Na myśl o żołnierzu znów przychodzi mi do głowy Ludwig. Kiedyś byliśmy dobrymi przyjaciółmi. I moglibyśmy być nimi dalej, ale wszystko zaczęło się sypać.
Powiedz mi, Niemcy... co my właściwie do siebie mamy?
Nigdy nie miałem odwagi zadać mu tego pytania.
Nim się orientuję, wino z butelki jakimś cudem znika, a zamiast niego pojawia się woda. Nie wierzę, że tyle wypiłem, ale próba podniesienia się z miejsca szybko wyprowadza mnie z błędu. Siedzenie na ławce w taką pogodę wydaje się jednak dobrym pomysłem.
Jestem przemoczony do suchej nitki i ledwie powstrzymuję drgawki. Po alkoholu powinno być mi ciepło, a tymczasem dzieje się wręcz odwrotnie. Podciągam kolana pod brodę i opieram o nie czoło. Nie mogę uwierzyć, że jestem aż takim kretynem...
- Alles in Ordnung? - Niemal podskakuję, gdy słyszę obok siebie męski głos. Nie potrzebuję nawet ułamka sekundy, by go rozpoznać. To może być tylko jedna osoba. Podnoszę głowę i przyglądam się blondynowi, choć rozdwajający się obraz utrudnia mi zadanie. Jego ciemnoniebieskie oczy spoglądają na mnie z zatroskaniem.
- Ja, ja, alles in Ordnung - Prawie że powtarzam po nim tę kwestię, jednak chyba go to nie przekonuje.
- Vatikan... was ist los?
Nie zastanawiam się nawet nad sensem tego pytania. Chcę, żeby odszedł i dał mi święty spokój, ale on chyba nie zamierza zdezerterować tak łatwo.
- Vatikan... Marco... Was ist mit dir los? Womit kann ich dir helfen? Bitte, sag mir.
Wciąż milczę. Nie jestem w stanie słuchać niemieckiej mowy, nawet z jego ust, a może zwłaszcza z jego ust. Błagam cię, odejdź...
- Ich komm sofort wieder.
I odchodzi, jakby czytał w moich myślach. Patrzę, jak znika za drzwiami, i dopiero wtedy uświadamiam sobie, co właśnie powiedział. Za chwilę wracam. Boże mój jedyny, nie, tylko nie to...
Jest mi coraz zimniej. Napinam i rozluźniam mięśnie, starając się nie zamarznąć, co wychodzi mi tylko przez moment. Zmokłem już całkowicie.
W oddali słyszę dwa męskie głosy rozmawiające szybko po niemiecku. Nawet nie zadaję sobie trudu, by zrozumieć, o czym tak zawzięcie dyskutują, ale rozpoznaję te osoby. Tak przynajmniej mi się wydaje.
- Helfen wir ihm, sonst wird er krank sein. Oder... oder...
- Warum bin ich nicht erstaunt?
- Ich weiß nicht. Beeilen wir uns!
*
Budzę się na czymś miękkim. Otwieram oczy i dotykam głowy, która, o dziwo, wcale mnie nie boli. Włosy wciąż są lekko wilgotne, ale nie mam już na sobie mokrych ubrań, tylko jakąś, zapewne, piżamę. Nie dostrzegam nic poza konturami mebli. W pewnym momencie oślepia mnie ostre światło padające niemal prosto na moją twarz. Zasłaniam jej górną część dłonią.
- Co ci strzeliło do głowy? - słyszę chłodny męski głos należący do młodszego z braci Beilschmidtów. - I możesz już odsłonić oczy, odwróciłem lampkę.
Kładę dłonie na pościeli i patrzę prosto w twarz Niemca. Nie wygląda jednak na zdenerwowanego, na jego twarzy maluje się lodowata obojętność, a jego spojrzenie wydaje się przewiercać mnie na wylot.
- Nie mam pojęcia.
- Jesteś zupełnie nieodpowiedzialny. Mogłeś zachorować, a nawet umrzeć, nie zdajesz sobie z tego sprawy? Ciesz się, że Anseaume cię znalazł, bo inaczej byłoby po tobie. Mniejszy z ciebie pożytek niż z twoich braci, a jeszcze uganiać się za tobą trzeba, zupełnie jak za małym dzieckiem.
- Skoro jestem taki nieodpowiedzialny i bezużyteczny to dlaczego mi z Luksemburgiem pomogliście? Przecież mnie nienawidzisz, mogłeś mnie tam zostawić, miałbyś może teraz jednego wroga mniej.
Beilschmidt wzdycha cicho. Przysuwa sobie krzesło, siada na nim i spogląda mi uważnie w oczy.
- Nie nienawidzę cię, ty wciąż masz do mnie pretensje o inwestyturę, o Lutra, o to, co Hitler wmówił twojemu szefowi...
- Nie mam pretensji. Po prostu... Obydwaj staliśmy się dla siebie jacyś tacy... nieprzyjaźni. Długo nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Nie wiem, czy pamiętasz, ale kiedyś, jak przyjeżdżałeś do Włoch, siedziałeś głównie ze mną, a nie z Veneziano.
Niemcy śmieje się cichutko, ale jego oczy pozostają niewzruszone, zresztą jak zwykle.
- Kiedyś tak było, coś mi świta... Naprawdę bardzo cię wtedy lubiłem, byłeś moim przyjacielem.
Po raz pierwszy od wielu lat Ludwig opowiada mi wprost o swoich uczuciach, co wydaje mi się nieco dziwne, ale nie protestuję. Dawniej mogliśmy szczerze i bez problemu rozmawiać niemalże o wszystkim i zawsze mi tego choć trochę brakowało.
- Powiedz mi, Ludwig... Jest jeszcze jakakolwiek szansa, żeby... żeby odnowić tę przyjaźń?
Patrzy na mnie uważnie i kręci głową z poważnym już wyrazem twarzy. Po chwili unosi lekko brwi i uśmiecha się ironicznie.
- Powiedz mi, Marco... Dlaczego zadajesz takie głupie pytania? Zdrzemnij się jeszcze, pewnie jesteś zmęczony.
Chcę go jeszcze o coś zapytać, ale nie jestem w stanie. Zasypiając już, czuję, jak blondyn składa pocałunek na moim czole.
___________________________
Sielankowo się pod koniec zrobiło. Reklamacje w tej sprawie proszę zgłaszać do sponsora tej notki, to wszystko przez niego! (sponsor widoczny po lewej)
Jak dobrze mieć kogoś, na kogo można zwalić winę... Ta.
Mam nadzieję, że blog jakoś tak w najbliższym czasie się ruszy... Wiem, ludzie, że macie mnóstwo nauki, bo sama też mam, ale jak ja się ogarnęłam to Wy tym bardziej ;_;.
Pozdrawiam i życzę wszystkim weny, a także (o ile nie jest za późno) wesołych świąt Zmartwychwstania Pańskiego :>. A, no i dziękuję za zgodę na wcięcie się do kolejki~
Btw. jeśli komuś trzeba przetłumaczyć niektóre wypowiedzi z niemieckiego na nasz piękny polski język to proszę mówić, bardzo chętnie pomogę ^^.
Btw 2. Jakby komuś się kiedyś chciało poczytać moją radosną twórczość o APH, zapraszam tutaj... Jeśli chciałoby Ci się, droga autorko Słowacji, dodać moje pisadełko do naszych linków to byłabym bardzo wdzięczna :>.
Btw. jeśli komuś trzeba przetłumaczyć niektóre wypowiedzi z niemieckiego na nasz piękny polski język to proszę mówić, bardzo chętnie pomogę ^^.
Btw 2. Jakby komuś się kiedyś chciało poczytać moją radosną twórczość o APH, zapraszam tutaj... Jeśli chciałoby Ci się, droga autorko Słowacji, dodać moje pisadełko do naszych linków to byłabym bardzo wdzięczna :>.